Mąka, woda, drożdże, sól. Rzecz o
pieczeniu chleba.
Czas to pieniądz?
Mawiają, że czas
to pieniądz. Obserwując dzisiejszy świat trudno się z tym nie zgodzić. Odrzucam
jednak kapitalistyczny pierwiastek, który chyba już każdy z nas ma w mniejszym lub większym stopniu wpisany w
geny. Dla mnie czas to zdecydowanie
coś więcej. Doceniam go tym bardziej, im bardziej mi go brakuje. Jego prawdziwą
wartość odkrywam z każdym kolejnym dniem, a od momentu, gdy zacząłem piec w domu chleb, nauczyłem się wykorzystać go jako mojego sprzymierzeńca. I nawet
jeśli od samego początku nie zdawałem sobie z tego do końca sprawy, potwierdzenie
znalazłem w książce, która w ręce wpadła mi zupełnie przypadkiem.
Mąka, woda drożdże, sól. Ken Forkish umieścił w tytule
swojej książki cztery składniki, dzięki którym odkrył potęgę czasu i temperatury. Jeśli spojrzeć na
pieczenie chleba z perspektywy autora, warto byłoby zmienić tytuł na Mąka, woda, drożdże, sól, czas, temperatura
(podejrzewam, że nie stało się tak jedynie za namową wydawcy, który na czas patrzył jak na pieniądz, a nie
sprzymierzeńca w wypieku chleba). Forkish zadowolił się tytułem
czteroczłonowym, nieobecność dwóch ostatnich na okładce wynagrodził jednak im
samym (oraz czytelnikom) w treści. Autor wielokrotnie podkreśla, że pieczenie
domowego chleba to nie tyle wielka filozofa, specjalne zdolności czy najlepszej
klasy sprzęt, o ile dobór składników, umiar i korzystanie z tego, co jest
bezcenne – czasu rzecz jasna.
Mąka, woda, drożdże, sól. Czas, temperatura.
Niewielu z Was, drodzy Czytelnicy, dałoby wiarę, że
korzystając zaledwie z mąki, wody oraz odrobiny soli i drożdży można stworzyć
aż 16 różnych bochnów (a to jedynie początek dla każdego domowego piekarza,
który ma nieco więcej zapału i czasu aniżeli
wspomnianych składników). Forkish fachowy język nieco upraszcza, rezygnuje z
tego co zbędne, zostawia to co konieczne. Ucieka się do realiów znanych
osobiście z piekarni, aby przedstawić laikom jak wygląda pieczenie chleba z
jego perspektywy. Tłumaczy i objaśnia niczym dobry ojciec. Spokojnie, powoli,
nieraz zatrzymując się, robiąc dwa kroki w tył i powtarzając wszystko od
początku.
Autor skupia się na metodzie. Próżno szukać w całej
książce wskazówek w jaki piekarnik zainwestować, po które koszyki do garowania sięgnąć,
czy jaką mąkę wybrać. O tym będziemy musieli zdecydować sami po kilku lub
kilkunastu próbach. Forkish opisuje za to bardzo szczegółowo, krok po kroku,
metody, z których sam korzysta tak w domu, jak i w piekarni. Trudno o lepiej i
ciekawiej napisany przewodnik dla całkowitego laika w kwestii domowego
pieczenia. I nie, nawet jeśli upiekłeś już niejeden chleb w swoim życiu, nie
kończ proszę czytania recenzji w tym punkcie. Piszący te słowa w swoim
zuchwalstwie myślał, że ciężko będzie mu zaimponować, a jak widać Forkishowi
się to udało bez większego trudu. Ojcowski ton autora nie zniechęcił mnie
jednak, a jedynie rozbudził moją ciekawość eksperymentów. Szczegółowiej
przyglądam się używanej mące, wodzie, drożdżom i soli. Lepiej wykorzystuję czas, który poświęcam na pieczenie chleba.
Nie traktuję go już jako wroga, który nie pozwala mi na spokojne przebywanie w
kuchni. Postrzegam go za to jako przyjaciela, dzięki któremu mój chleb staje
się bardziej miękki w środku i bardziej chrupiący z zewnątrz. Pilnuję
temperatury uważając, aby nie spadła lub nie podniosła się nawet o stopień od
tej, którą na początku sobie założyłem. Testuję i obserwuję w poszukiwaniu
bochenka idealnego.
Uciekinier z Doliny Krzemowej
Kilka słów o samym autorze. Romantyczna historia, jakich
dziś wiele, chciałoby się rzec. Kariera, która nabrał rozpędu dzięki temu, że
Forkish czas odliczał nie wskazówkami
zegara, a wysokością zysków. Dolina Krzemowa była dla niego drugim domem. Jak
sam jednak twierdzi, to nie było to, o czym marzył przez całe życie. Tak jak ja
przypadkiem sięgnąłem po jego książkę, tak on zdecydował się na otwarcie
piekarni. Rzucił najnowsze technologie dla, zmienił postrzeganie czasu, chwycił za worek z mąką i wziął się
za pieczenie chleba.
Na jego drodze pojawiło się wiele przeciwności. Od tych,
których można było się spodziewać (związane z wykorzystywaną metodą pieczenia,
sprzętem zakupionym do piekarni czy po prostu ludźmi, z którymi współpracował),
po te, które zaskoczyłyby piekarza z kilkudziesięcioletnim stażem (niechętne
nastawienie klientów do ciemno-brązowego chleba, bo takiego przecież nie
sprzedaje się w marketach; wrogo nastawieni mieszkańcy mający swoje domostwa
nieopodal piekarni i obawiający się wybuchających
lub płonących worków z mąką – to nie żart, skądś się przecież bierze
stereotyp głupiego Amerykanina). Mimo to
nie poddał się, uniknął bankructwa i rozkręcił najlepszą piekarnię w Portland,
która z czasem stała się chlubą miasta. Mało tego. Sława piekarni pozwoliła
Forkishowi na dalsze eksperymenty, których namacalnym efektem stała się
pizzeria serwująca pizzę bazującą na najlepszych neapolitańskich wzorcach.
Czy powinniście sięgnąć po książkę
Forkisha z powodów opisanych przeze mnie wyżej? Nie sądzę. Sięgnijcie po nią,
bo jest napisał ją pasjonat, który
dla realizacji marzeń zszedł z raz obranej, wygodnej ścieżki.













