Costantino, Sycylia porządnie i niedrogo
Obraz Sycylii jako terra della mafia utrwalony w
świadomości społecznej przez liczne produkcje literackie i kinowe wydaje się
być dzisiaj romantyczną opowieścią lat szczęśliwie minionych. Trudno
polemizować z historią i po prostu nie sposób nie przyznać, że największa wyspa
na Morzu Śródziemnym stała się poniekąd matczynym lokum dla najbardziej znanej
niegdyś organizacji kryminalnej w Europie. Jej nazwa jeszcze kilkanaście lat
temu budziła lęk u największych twardzieli. Dziś jednak z dawnego posłuchu
pozostało relatywnie niewiele. Tak, tak, drodzy Czytelnicy, Cosa Nostra nie
umywa się do „koleżanek po fachu”. Ani zasięgiem działania, ani brutalnością,
ani też poziomem rozpoznawalności. Rozsławiona poniekąd przez Roberta Saviano Camorra,
czy nawet mniej znane dla ucha polskiego obserwatora nazwy jak ‘Ndrangheta lub
Sacra Corona Unita, trafiają na czołówki włoskich dzienników o wiele częściej niż
wspomniana Nasza Sprawa. Wyrosła na micie Salvatore Giuliano sycylijska mafia
wróciła do swojego matecznika z emigracji na skrzydłach bombowców amerykańskich
w czasie II Wojny Światowej. Po kilkudziesięciu latach prosperity przyszedł
czas na czystki. Maxiprocesso i
sprawa zamknięta.
Jak powszechnie wiadomo podejrzane
interesy i kryminalne występki lubią kręcić się wokół dużych pieniędzy. Nic
więc dziwnego, że dziś największa mafia działa w przeróżnych obszarach nie w
Mezzogiorno, a na północy Włoch. Setki inwestycji realizowanych z polecenia
rządowego lub też nie, zbroczone są krwią niewinnych, którzy polegli w walce z
mafią (lub po prostu nieświadomie stanęli na drodze jej interesów). Wspomnieć
przy tej okazji wystarczy o inwestycjach realizowanych w centrum kraju oraz tak
zwanej mafii budowlanej w północno-wschodnich regionach Italii, a i tego mało!
Wiele rejonów zniszczonych po katastrofach w ostatnim dziesięcioleciu zostało
odbudowane tylko dzięki środkom pochodzącym wprost z organizacji kryminalnych.
I pomimo zapewnień, że po tegorocznych trzęsieniach ziemi będzie inaczej, mało
komu jeszcze we Włoszech chce się w to wierzyć…
Koniec jednak tych kryminalnych
wywodów i smutków. Wróćmy na ziemię, czyli na Sycylię. Dziś wyspa to nie mafia,
punto e basta. Sycylia powoli staje
się turystyczną potęgą, która wciąż uczy się jak w pełni wykorzystać swój
potencjał. Typowo południowy chaos jest nieunikniony, ale mieszkańcy wyspy z
każdym dniem, z każdym turystą zdobywają doświadczenie. Podobnie sprawa ma się
z tutejszymi producentami wina. Jeszcze dziesięć lat temu trudno było mówić o
jakościowych winach z Sycylii, a tania masówka podłej jakości płynęła stąd w
świat szerokim strumieniem. Dziś sprawy mają się inaczej, może niewiele, ale
inaczej. To właśnie tu powstają świetne wina, które cenowo z wielu przyczyn
wciąż biją na głowę butelki z regionów położonych w centrum lub na północy
kraju. Produkuje się tu również wiele win z niższej półki, ale wciąż dających
się zdefiniować jako smaczne, porządne wino
codzienne. I właśnie w tych ostatnich upatruję sukcesu Sycylijczyków.
Raczej nie sposób walczyć im z prestiżem Toskanii, o Piemoncie nie wspominając.
Segment win dobrych, ale w znośnych cenach wciąż za to jest nienasycony
(spójrzcie co ląduje na półkach większości marketów), a Sycylia ma wszystkie
narzędzia, aby go zapełnić. Niskie koszty produkcji, wieloletnie doświadczenie,
dobry klimat i teren. Ba! Mało tego, są tu również lokalne szczepy, które ze
spokojem mogą stać się lokomotywą nowej sycylijskiej jakości winiarskiej.
Jednym z producentów trafiających ze
swoim portfolio we wspomniany segment jest winnica Costantino. Właściciele nie
mają ambicji na tworzenie win na siłę. Robią to, w czym czują się dobrzy (a
trwa to już od ponad pół wieku): pokazują rodzinną wyspę przez pryzmat win. Na
55ha wapienno-gliniastej gleby uprawiają zarówno szczepy lokalne jak i te
międzynarodowe. Powstają z nich wina świeże, trafiające do serca swoją prostotą
i czystością. Same nazwy win wywodzą się wprost z języka (dialektu?!)
sycylijskiego, co jedynie podkreśla cel i pokazuje filozofię Costantino. Sami z
resztą się przekonajcie.
Dość duże portfolio producenta
dzieli się na kilka linii. Są wina tańsze, codzienne; są średniaki na
niedzielę; są wreszcie co lepsze butelki z serie
A. Panoramę win Costantino otwiera Làusu
2015 czyli kupaż 50/50 Grecanico i Catarratto. Samo słowo làusu (z sycylijskiego), jak wytłumaczył
mi producent, oznacza giusto merito,
czyli słuszna zasługa i ma określać
wino, które oddaje wszystko to, co weń włożono w procesie produkcji. W nosie
częstuje świeżym bukietem, w którym dominują jabłka i białe kwiaty; pojawiają
się również owoce egzotyczne. Na języku rześkie, z mineralnym finiszem i ładnie
zaznaczoną kwasowością. Na pewno na aperitivo, na pewno do lekkiej sałatki z
krewetkami. Catarratto 2015 to z
kolei mineralność, która zdecydowanie dominuje nad owocem. W kieliszku znalazło
się również Grillo 2015, czyli
jeszcze jeden mieszkaniec Sycylii. Duża aromatyczność, białe owoce, nuty
kwiatów czarnego bzu i miodu. W ustach zupełna odwrotność słodkiego zapachu,
duża wytrawność, ładny balans kwas-aromatyczność-owoc. Niemałym zaskoczeniem
było dla mnie wino oparte na szczepie müller-thurgau.
Właściciel Costantino wprowadził tę odmianę do winnicy za namową znajomego z
północy. I bardzo dobrze! Wino bazuje na aromatach jabłek, ale jest też wyraźna
nuta muszkatowa. Nieco cięższe od poprzedników, lepiej zbudowane z odrobiną
cukru resztkowego. Na pewno do solidnej porcji makaronu z owocami morza!
W kupażu chardonnay i insolii (znów
50/50) dominuje zdecydowanie to pierwsze. Zielone aromaty agrestu i gruszek
wysuwają się na przód, za nimi nieco nut miodu. Wyraźna kwasowość i ładna
struktura, ale trochę za mało insolii w insolii… Quarter 2015 to mieszanka złożona z czterech odmian w równych
proporcjach (chardonnay, müller-thurgau, catarratto, grillo). Po spróbowaniu
wszystkich poprzednich win bez trudu można było wyczuć aromatyczność grillo,
zieloność chardonnay i mineralność catarratto. Gdzieś pałęta się również
muszkatowość ostatniego składnika kupażu. Musiaki Sbriu (białe i różowe) to wina raczej na imprezę w gronie znajomych
(samo słowo sbriu oznacza po
sycylijsku nic innego, jak dobrą zabawę), niż do leniwego sączenia i zadumy.
Proste, wesołe bąble. Wersja biała z herbacianym wykończeniem, wersja czerwona
na bazie nero d’avola z porcją świeżych poziomek i malin.
Serię win czerwonych otworzyło (a
jakżeby inaczej!) Làusu Nero d’Avola
2015. Prosta czerwień zdominowana przez dojrzałą wiśnię i słodkawą śliwkę.
Jest też trochę czereśni. Lekkie, zdecydowanie owocowe, rześkie ze szczerą
kwasowością oraz dużą dozą świeżości. Nero
d’Avola Syrah Aria Siciliana 2015 ma ciemną, purpurową barwę. Ciała
zdecydowanie więcej niż u poprzednika, Syrah dało również nieco
pieprzno-ziołowych aromatów. W ustach sporo tanin, może nieco zielonych, ale w
sumie nadających winu charakteru. Zdecydowanie do solidnej porcji makaronu z
tłustym sosem lub duszonej wieprzowiny. Merlot na Sycylii? Da się z tego
ukręcić coś dobrego? Patrząc na Merlot
Aria Siciliana 2013 raczej tak. Nie jest to znany z północy Włoch pluszak,
a charakterne wino pełne aromatów śliwek i wiśni. Aksamitny owoc z kwasowym
wykończeniem i ładną taniną. Ciekawe… bardzo ciekawe.
Pozostała serie A. Capitolo Uno 2012,
rozdział pierwszy. Czyste nero d’avola podkręcone dębem. Beczka w nosie nadal
mocno dominująca, wino zdecydowanie potrzebuje czasu, aby się otworzyć, ale gdy
to już nastąpi… Jest dużo owocu, tanin i kwasu. Dać mu do towarzystwa kawał
mięsa i będzie pysznie. Nonò 2012 to
niespotykany na Sycylii kupaż petit verdot i cabernet sauvignon. Również tutaj
beczka z początku przykrywa wszystko inne. Po czasie pojawia się słodkawy owoc
oraz waniliowe tło. Całość wydaje się mniej taniczna i kwasowa niż poprzednik,
nieco już utemperowana, a co za tym idzie łatwiejsza w odbiorze.
Takiej Sycylii pragnę. Wybitne
butelki są pożądane i poszukiwane, ale nie każdy region może na nich budować
swoją potęgę. A wyspa z trinacrią w tle zdecydowanie nie powinna tego robić. Znakomita
większość turystów nie będzie szukać win znakomitych. Wystarczą porządne,
proste, ale czyste jak łza i szczere trunki! Dodać do tego lokalną kuchnię,
nieco romantycznych czasów Cosa Nostra i przepis na sukces gotowy…
Mafijną
inspirację zawdzięczacie Irkowi i jego degustacji „Win z krainy mafii”.
Degustowałem
podczas degustacji otwartej w ramach Targów Enoexpo 2016.
Fajnie, że ci smakowało :)
OdpowiedzUsuń