____________________________________________________________________________________________________________________________________________________
¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯

wtorek, 16 grudnia 2014

Winne Wtorki: Domaine Torraccia AOP Corse 2011

Włosko-francuska mieszanka na Mikołajki


            W ramach Winnych Wtorków dziś wydanie Mikołajkowe. Z okazji 6 grudnia każdy bloger musiał wysłać innemu dowolnie wybraną butelkę wina. W moje ręce trafiło wino pochodzące z Korsyki, a przysłał mi je Jongleur, za co raz jeszcze mam okazję tutaj podziękować. Już teraz mogę to stwierdzić: wino było absolutnie przepyszne, wyparowało w tempie ekspresowym. Bez zastanowienia i z pełną odpowiedzialnością stwierdzam: to było moje pierwsze spotkanie z winną Korsyką, ale zdecydowanie nie ostatnie!
            Korsyka to taka dziwna wyspa, która leży w sumie bardzo blisko Sardynii (a więc terytorium Włoch, chociaż mieszkańcy tej wyspy z kolei nie uznają się za makaroniarzy), a mimo to oficjalnie należy do Francji. Historia wyspy, tradycje, język i wiele innych aspektów ukazują jednak, że Korsykanom bliżej do włosko mówiącej braci, aniżeli do Francuzów. Wystarczy zaledwie rzut oka na mapę, aby przekonać się, że na wyspie więcej jest nazw włosko brzmiących, niż tych do języka francuskiego podobnych (nie szukając daleko – nazwa stolicy wyspy – Ajaccio). Co więcej, nawet flagę Korsyki zdobi głowa Maura, a więc ten sam symbol, który w poczwórnej wersji umieścili na swojej bandierze Sardyńczycy. Jeśli mówić o historii, to już w 1282 roku wyspa trafiła pod panowanie Republiki Genui i stan ten (z dwoma przerwami) trwał aż do 1755 roku, kiedy to Korsykanie zbuntowali się i proklamowali Republikę Korsykańską. Wydarzenia te, pomimo że odległe, odcisnęły swoje piętno i również dziś na wyspie popularne są dążenia niepodległościowe (tym razem jednakże na sztandarach niesione są hasła wyrwania się spod egidy francuskiej, a nie włoskiej). Co dalej z tego wyniknie, czas pokaże, my jednak przejdźmy do sedna sprawy, a więc otrzymanego wina.

źródlo: wikipedia.org

            Domaine de Torraccia to nazwa pod którą kryje się Cristian Imbert, który rozpoczął swoją działalność już pięćdziesiąt lat temu, a więc w 1964 roku. Pierwsze winne latorośle na wyspie zasadził własnoręcznie, dbając przy tym o poszanowanie natury (nie bez kozery jego wina noszą znak „Certifié Agriculture Biologique”). Hasło przewodnie winnicy brzmi następująco: Le domaine s'étoffe, la culture reste traditionnelle (co po polsku brzmiałoby mniej-więcej: Winnica się rozwija, uprawa pozostaje tradycjonalna). W otrzymanej butelce znajduje się kupaż korsykańsko-światowy. Są tam bowiem aż cztery szczepy, dwa autochtoniczne: Niellucciu, Sciaccarellu; oraz dwa uprawiane w wielu krajach: Grenache i Syrah.


            Niellucciu to szczep, który stanowi odzwierciedlenie historii wyspy, bowiem udowodnione zostały związki tej odmiany z toskańskim Sangiovese. Według badaczy szczep ten został zaprowadzony na wyspę przez mieszkańców Genui, podczas gdy Korsyka znajdowała się jeszcze w ich panowaniu. Drugi z autochtonicznych szczepów, Sciaccarellu, to odmiana w 100% Korsykańska, tam powstała i uprawiana. Sama nazwa w przekładzie na polski brzmi: „chrupiące między zębami” (nie muszę chyba precyzować, czego można spodziewać się po winach na bazie tego szczepu). Po tym przydługawym, ale z mojego punktu widzenia koniecznym, wstępie, możemy przejść do samego wina.
Torraccia prezentuje niezbyt intensywną, rubinowo-łososiową barwę z cieplejszymi refleksami. W nosie przy pierwszym kontakcie dominują czereśnia i wiśnia. Po chwili ujawnia się biały pieprz, a także czarna porzeczka i jeżyna. Wszystko to przyprószone ziemistą nutą, która jednak po dotlenieniu ulatnia się.
W ustach na pierwszy plan wysuwa się malina, ale niech Was to nie zmyli. Później smak rozwija się i ewoluuje zwodząc kubki smakowe. Smak wędruje od delikatnej i świeżej maliny, przez nieco agresywną wiśnię, do zadziornej jeżyny z charakterem. Do tego na początku nieśmiałe, później już bardziej odważne taniny, które ze stopniowo wzrastającą kwasowością tworzą idealną parę. Finisz zdecydowanie goryczkowy, kawowo-czekoladowy z odrobiną drapiącego posmaku przypalonego tosta. Średnio ciężkie wino, zmieniające się, zaskakujące, rozwijające swój aromat stopniowo. Fajnie pobawić się nim pijąc solo, ale pokaże drugą twarz przy konkretnym mięsiwie. Super, zdecydowanie polecam (chociaż nie wiem gdzie kupić, ani ile kosztuje!).



Co Mikołaj przyniósł innym blogerom?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz