Ośla wyspa
Poniższy tekst został napisany przez Natalię Słodową, za co bardzo jej dziękuję. Publikuję go bez jakichkolwiek zmian. Wszystkie zamieszczone tu zdjęcia zostały nadesłane przez autorkę. Życzę miłej lektury!
Mówią,
że Sardynia to nie Włochy, ale i jej mieszkańcy wybierający się w jakimkolwiek
celu na ląd mówią „andiamo a quel paese” (co w wolnym przekładzie brzmiałoby
„jedziemy do mieszczuchów”), nie za bardzo utożsamiając się tym samym z resztą
obywateli przysłowiowego „buta”. I nie ma w tym nic dziwnego, gdyż żyje się tu
inaczej i, o ile to w ogóle możliwe, jeszcze wolnej i jeszcze spokojniej niż w
centrum kraju. Ludzie są otwarci, jednak zaprzyjaźnienie się z nimi wymaga
poświęcenia więcej czasu, a czasem nawet wysiłku, gdyż wiele osób mówi w
tutejszym dialekcie lub miesza go z językiem włoskim. Dla tych, których te
informacje mogły zniechęcić – nigdy nie spotkałam tylu sympatycznych ludzi w
jednym miejscu, a Sardynia to nie „koniec świata” ani żadne „przedmieścia
Włoch”. Wbrew powszechnie przyjętym stereotypom, nie ma tu tylko owiec, pól i
rolników, chociaż nie można zaprzeczyć, że to właśnie dzięki naturze Sardynia
jest tak pięknym i niepowtarzalnym miejscem, nie bezpodstawnie uznawanym za
zaginioną Atlantydę [All credits go to Bartek Kawik ;)].
W
ubiegłą niedzielę, kiedy to zapowiadano 23 stopnie w ostatnim tygodniu
listopada, postanowiłam wybrać się ze znajomymi na dość dużą, bo liczącą około
51 kilometrów kwadratowych, wyspę u północno-zachodniego wybrzeża Sardynii,
Asinarę, której teren w całości jest parkiem narodowym.
-Ajò! (=andiamo – chodźmy)
-Eja! (=si’)
krzyknęliśmy o 7 nad
ranem, kiedy to trzeba było wyruszać, by dojechać do Porto Torres, skąd o 8.30
odpływa prom na Asinarę, niestety, poza sezonem tylko raz na dwa, trzy dni. Już
sama podróż na głębokościach pełna była pięknych widoków. Podziwiać można było tak
Stintino oraz wieżę na plaży la Pelosa, a także Isolę Piana. Podróż trwała
nieco ponad półtorej godziny, a wszystko dlatego, że z powodu dość silnego
wiatru ciężko było dobić do brzegu.
Pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy po zejściu z promu
był przepiękny pałacyk oraz budynek dla potencjalnych nosicieli chorób
zakaźnych. Asinara była bowiem miejscem kwarantanny. Można tu też zobaczyć
stare, zamknięte całkiem niedawno, bo w 1997 roku, więzienie, które należało do
jednych z najlepiej strzeżonych więzień włoskich, a jego „domownikami” byli
między innymi mafiosi i członkowie Czerwonych Brygad. Wyspa była również wykorzystywana
jako obóz koncentracyjny dla austriackich jeńców wojennych podczas I wojny
światowej. Poza tym, jest tu mnóstwo wieżyczek, kapliczek, opuszczonych domów i
innych budynków, takich jak stare sklepy czy miejsca z których wysyłano kiedyś
telegramy. Znajduję się tu także siedziba Carabinieri, którzy od czasu do czasu
mijali nas samochodem, okrążając wyspę i kontrolując, czy nie zakłócało się tu
spokoju jej mieszkańców.
Pisząc „mieszkańcy”, mam na myśli oczywiście zwierzęta,
które są symbolem wyspy i podstawową atrakcją, która przyciąga na Asinarę
turystów. Roi się tu od kozic, które dostrzec można zarówno pośród wysokich traw
jak i na skałach i pagórkach oraz kozłów z okazałymi rogami. Gdzieniegdzie
spotkać można konie, właściwie wszelkich maści, które są jednak dość płochliwe.
Na ich miłośników czeka tu jednak niespodzianka – podczas sezonu można przebyć
wyspę na koniach, którymi opiekują się tu cały rok ludzie, są one oswojone i
przyjazne. Czasem spotkać można koty, których właścicielami są opiekunowie
tutejszych zwierząt. Zabronione jest jednak wkraczanie na teren wyspy ze
zwierzętami, zarówno domowymi jak i dzikimi, ze względu na niepowtarzalną faunę
wyspy.
Nieczęsto można spotkać piękne i dzikie zwierzęta takie jak
konie czy kozice na wolności, jednak nie one są głównym obiektem
zainteresowania na wyspie. Są nim zwierzęta, od których pochodzi nazwa wyspy,
czyli osły („asino”, z wł. „osioł”). Symbolem Asinary są białe osły albinosy,
które są dość rzadkie, a pochodzą najprawdopodobniej z Egiptu, jednak nie ma co
do tego stuprocentowej pewności. Mieszkają tu także czarne, brązowe, czy szare
osobniki. Zwierzęta te są oswojone, niepłochliwe i można sobie zrobić z nimi
zdjęcie lub je pogłaskać. Wszystko jednak w granicach rozsądku, surowo jest
zabronione zakłócanie ich spokoju, wobec tego także pogonie w celu
sfotografowania ich. Nie ma zresztą takiej potrzeby, ponieważ są tu też
osobniki, które same z zaufaniem podchodzą do człowieka i pozwalają się
pogłaskać.
Po Asinarze można też podróżować rowerem, musi to być
jednak sprzęt wypożyczony na miejscu. Jest to dobry pomysł, ponieważ wyspa jest
dość duża. My, niestety, mając do dyspozycji tylko jeden dzień, nie
zobaczyliśmy nawet połowy, ale jest to dobry powód, by tam wrócić, co na pewno
nastąpi. W sezonie na wyspie można zostać kilka dni, można skorzystać z
miejscowego hostelu, który, niestety, jesienią jest nieczynny.
Nasz powrót do „domu” nie obył się bez przygód. Na morzu
bowiem zastał nas niewielki sztorm, który dla kapitana nie wydawał się groźny.
My jednak, nie ma co ukrywać, trzęśliśmy się ze strachu. Przechylaliśmy się to
w lewo to w prawo, a widok wysokich fal uderzających o prom nie dodawał raczej
otuchy. Na szczęście, po około dwóch godzinach dotarliśmy do Porto Torres z
nieuszkodzonymi komórkami i aparatami pełnymi zdjęć osłów.
Jeśli będziecie kiedykolwiek na Sardynii, gorąco zachęcam
do odwiedzenia Asinary. Nie ma już wielu takich miejsc, gdzie bez strachu można
obcować z dzikimi zwierzętami oraz miejsc pełnych takich, zapierających dech w
piersiach, widoków.
Pięknie tam. Bylismy tydzien temu😉
OdpowiedzUsuńMożna przyjechać z własnymi rowerami. Nie trzeba ich wypożyczać na wyspie.
OdpowiedzUsuń