____________________________________________________________________________________________________________________________________________________
¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯

wtorek, 18 listopada 2014

Winne Wtorki: Hermeneutyka wina z Martini Prosecco D. O. C.

„Ogór” z Turynu pod postacią bąbelków


            Otwierając butelkę wina mam zawsze dylemat. Nie da się podejść do tego zagadnienia bez emocji, uczuć i oczekiwań. Każdy wyciągnięty (lub odkręcony) korek to próba zmierzenia się z własnymi myślami, z tym, czego oczekujemy po zawartości butelki. Jeśli o jakimś winie słyszeliśmy wiele pochlebnych opinii – logicznie rzecz biorąc stawiamy przed nim wysokie wymagania. I na odwrót: jeśli ktoś powiedział, że to czy inne wino jest niepijane to podchodzimy doń z dużą rezerwą (lub w ogóle go nie kupujemy, bo po co marnować pieniądze). Jak więc być obiektywnym? Cóż, smakowanie wina i docenianie jego zalet to czynności zdecydowanie subiektywne i nie da ich się w żaden sposób „zobiektywizować”. Tak przynajmniej mi się wydaje. Każdy wszak ma inne kubki smakowe, inny nos i inne podejście to tematu pod tytułem „wino”. W moich przemyśleniach doszedłem do pewnego porównania: degustacja wina to nic innego, jak „przyswajanie” sztuki. Tak samo, jak każdy z nas inaczej interpretuje tekst literacki (i nie tylko), obraz, rzeźbę lub utwór muzyczny, tak też każdy z nas inaczej odbierze smak skrywany przez jedno i to samo wino. Sztuką interpretacji i dyskusjami na ten temat zajmowali się hermeneutycy, stąd też tytuł niniejszego wpisu. Czytając tu i ówdzie znalazłem fragment, który dotyczy hermeneutyki, ale idealnie oddający również mój sposób postrzegania wina: Hermeneutyka jako sztuka interpretacji ukazuje sposób własnego postępowania, ale nie może tego nauczyć. W tym sensie jest raczej zdolnością niż metodą, umiejętnością, a nie – teorią. Tuż przed tym cytatem powinienem był zamieścić pytanie czysto retoryczne: po co nam winni blogerzy, po co dziesiątki (a właściwie dziesiątki tysięcy) recenzji win, skoro każdy czuje co innego? Teraz ani pytanie, ani odpowiedź nie są już potrzebne. Przejdźmy do konkretów i praktyki, która z powyższym, nieco przydługawym wstępem ma wiele wspólnego.

Przenośny zestaw małego degustatora, mieści się w każdym bagażniku :)

            Ominęły mnie WW dwa tygodnie temu. Miałem zbyt dużo zajęć, zbyt mało czasu (zarówno na picie, jak i na znalezienie odpowiedniej butelki), a na dodatek samopoczucie nie sprzyjało spożywaniu wina. Tym razem musiałem się więc pojawić. Temat zaproponował Gabriel z DoTrzechDych: ogólnie dostępne, masowo produkowane wino do 30zł (a jak, nie mogło być inaczej!). Do powyższych wymogów dorzuciłem jeszcze jedno: wino musi być z Półwyspu Apenińskiego. No i pojawił się problem. Gdzie znaleźć coś masowego, taniego i na dodatek włoskiego? Raczej niemożliwe. Ostatecznie jednak wpadł mi do głowy pomysł: Martini Spumante Asti – okazało się, że ten lukrowany musiak kosztuje zbyt dużo (średnio około 40zł, szkoda, że po fakcie znalazłem butelkę za 29,90 w Lidlu). Zamiast słodyczy w kieliszku wylądowały wytrawności – Martini Prosecco D. O. C., czyli wino z pogranicza limitu cenowego wyznaczonego przez Gabriela.
            Zanim wino trafiło do oceny rozmawiałem na jego temat z koleżanką W. I tu do gry wchodzi hermeneutyka. Koleżanka W. opisała Prosecco od wielkiego producenta z Turynu jednym słowem: OGÓR. Ale jaki? Świeży, kiszony czy może konserwowy („po warszawsku” stosując wielkopolską nomenklaturę)? Jak ogór, to chyba bardziej kiszony niż świeży? Z takim bagażem emocjonalnym, mając gdzieś w kąciku głowy rzeczone warzywo wyniki degustacji były nie-do-przewidzenia. Butelka Martini wraz z zestawem małego degustatora (patrz foto) trafiła do bagażnika, gdzie też wino zostało schłodzone do idealnej temperatury, podczas gdy ja szlajałem się gdzieś po stolicy naszego pięknego kraju (to może jednak te ogórki to „po warszawsku”?).

Obraz "klucz" dzisiejszych rozmyślań.
źródło: http://agrafoods.pl/foto/ogorek.jpg

            Koniec gadaniny, czas na czyny! Prosecco w kieliszku prezentowało się bardzo ładnie: połyskliwa jasno-słomkowa barwa z refleksami wyblakłego siana (a może koloru ogórkowego?). Gęsta, niemalże kremowa piana złożona z drobnych bąbelków, która chwilę się utrzymywała na powierzchni, po czym w przeciągu ułamka sekundy znikała. Również nos był całkiem znośny, a nawet mogę stwierdzić, że przyjemny: kwiatowy z odrobiną wyschniętego siana. Wszystko bardzo przyjemne i nikt nie mógł spodziewać się tragedii, która miała nastąpić za chwilę. Smak Martini Prosecco D. O. C. pozostawia WIELE do życzenia. Koleżanka W. miała rację: ogór. Taki zwykły, zielony ogórek z ogrodu, ale zbyt mocno nawożony, gorzki i niesmaczny. Przy drugim kontakcie można wywąchać nieco zwiędnięte kwiaty, o których mowa była przy zapachu. Na finiszu goryczka, coś jak pyralgina lub inny lek na ból głowy – sztuczny i chemiczny posmak. Finisz krótki i bez emocji. Krótko mówiąc: dobre wino do popatrzenia na nie i do powąchania, z piciem już zdecydowanie gorzej. Gdy weźmiemy pod uwagę cenę – zdecydowanie odradzam.
            Nawet bez ogóra, którego przecież narzuciła mi pani W. swoją interpretacją, wino jest kiepskie. Można by zadać pytanie, czy to wciąż wino? Czy produkt masowy można nazywać winem, skoro sztuka jest czymś wyjątkowym (a więc wracamy do hermeneutyki i powiązań enologiczno-artystycznych)?


Nazwa: Prosecco D. O. C.
Producent: Martini
Miejsce zakupu: wino powszechnie dostępne
Cena: 29,90-38,00zł
Rodzaj wina: białe, wytrawne, musujące
Ocena:

Inni Wtorkowicze pili:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz