____________________________________________________________________________________________________________________________________________________
¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯

środa, 27 kwietnia 2016

Pappa di pomodori secchi

Krem z suszonych pomidorów


            Fakt, że Włosi od zup stronią, nowością nie jest. Mimo to, na ich stołach czasami pojawia się danie „zupo podobne”. I chociaż we włoskiej nazwie zazwyczaj pojawia się słowo zuppa, to bynajmniej nie oznacza ono tego samego, co nasza polska zupa. Włoska zuppa jest gęsta. Aż tak gęsta, że wbita w nią łyżka nawet nie śmie drgnąć. Włoska zuppa jest treściwa. Włoska zuppa wreszcie jest o wiele bardziej sycąca niż nasze odpowiedniki. O dziwo prawie każdy region Włoch może pochwalić się własnym przepisem na tradycyjną zupę, która na stole zajmuje miejsce niemal równe temu, które zajmuje pasta z sosem. Wystarczyłoby wspomnieć w tym miejscu o tradycyjnej toskańskiej zupie jęczmiennej. A i Piemont może pochwalić się swoją Zuppa di cipolle (chociaż danie to przeniknęło do kuchni regionu pod naciskiem wpływów francuskich). Dziś prezentuję nieco urozmaicony przepis na toskańską Pappa di pomodori. Przyrządzimy ją z dodatkiem suszonych pomidorów marynowanych w oleju. Do dzieła!

Składniki:
·         500ml passaty pomidorowej
·         100-150g suszonych pomidorów
·         1 ząbek czosnku
·         1 mała cebula
·         Oliwa z oliwek
·         2-3 kromki chleba (na grzanki)
·         2-3 łyżki śmietany 18%
·         Suszona bazylia
·         Sól
·         Pieprz

Przepis należy do tych z serii łatwe, proste i przyjemne. Zaczynamy od podsmażenia na oliwie z oliwek posiekanego czosnku i cebuli. Po kilku minutach dodajemy drobno pokrojone suszone pomidory. Całość razem przesmażamy przez kilka minut, po czym dodajemy całą passatę pomidorową. Czekamy aż zupa się zagotuje i przy pomocy blendera robimy krem. Doprawiamy solą, pieprzem oraz suszoną bazylią według uznania.
Na rozgrzaną patelnię wlewamy niewielką ilość oliwy z oliwek. Podsmażamy na nim chleb pokrojony w kostkę. Doprawiamy do smaku solą. Zupę podajemy okraszoną gęstą śmietaną oraz z gorącymi grzankami.


sobota, 23 kwietnia 2016

O winach z Biedronki matecznika

Monte da Ravasqueira

Wiele już win w moim kieliszku wylądowało od ostatniego wpisu na temat trunków z Biedronki. Dyskontowe oferty śledzę na bieżąco, ale opisywać ich nie miałem ochoty. Po części dlatego, że Winicjatywa, Nasz Świat Win, Blurppp i inni dziennikarze/blogerzy winiarscy robili to perfekcyjne. Po części dlatego, że nie dostrzegałem na półkach Owada szczególnie interesujących butelek. Co nie znaczy oczywiście, że wina ze wspomnianego dyskontu odstawiłem na bok. Nie tak dawno przecież raczyłem się kupionymi w śmiesznych (wyprzedażowych) cenach Fern Ridgem oraz Grey Rockami (za trzy butelki zapłaciłem mniej niż 50zł). Wspomnę też o znakomitym Nebbiolo, polecanym niedawno przez Winiacza, którego cena chociaż nieznacznie wykraczająca poza magiczną barierę biedronkowych ofert (30zł), i tak wydaje się wysoce za niska.
            Przez ostatnie miesiące w dyskoncie przewinęło się aż pięć butelek produkowanych przez tego samego producenta – Monte da Ravasqueira. Za to Biedronka ma u mnie duży plus, bo fenomen to zaiste rzadko spotykany w marketowych warunkach. Wielkie sieci wodzone za nos niską ceną, często wybierają pojedyncze pozycje z ofert różnych producentów, aby klientów nie wystraszyć wysoką ceną (czemu Lidl niejednokrotnie próbował zaprzeczyć wprowadzając na swoje półki wina za 50, 75, a nawet 150zł). Wracając do sedna: dziś zbieram moje doświadczenia z ostatnich miesięcy i opisuję cztery Ravasqueiry: Rosé 2015, Tinto 2014, Reserva 2014, Late Harvest 2014. W zestawieniu zabrakło nieopatrznie pominiętego wina białego, chociaż czytając opinie kolegów po fachu, dochodzę do wniosku, że dużo nie straciłem.


            Monte da Ravasqueira Rosé 2015 (14,99zł) to kupaż portugalskiego szczepu Touriga Nacional i nieco już bardziej międzynarodowego Syrah. Barwa wina różowo-landrynkowa, kobiety dopatrzyłyby się brzoskwiniowych refleksów. W nosie pokaźna, nieco sztuczna landryna. Sytuację ratuje odrobina świeżych poziomek w tle. Na języku dobrze wyczuwalna sowita dawka cukru resztkowego. Wino nieco rozwodnione, mało kwasu, jeszcze mniej owocu, dużo landrynek. Wyraźnych wad brak, ale też nie ma tu nic specjalnego. Piłem bez emocji, nie zapadło w pamięć. Pasowało do makaronu z sosem z mascarpone, cukinią i szynką.




            Monte da Ravasqueira Tinto 2014 (14,99zł – w promocji 11,99zł) to jeden z największych hitów Biedronki w ostatnich miesiącach. O tym winie pochlebnie pisało już wielu, piszę i ja. Soczyste, świeże, intensywne, łatwo pijalne – Tinto ma w sobie wszystko to, czego oczekujemy od wina za 15 złociszy. Barwa ciemnoczerwona, intensywna. Zapach zdominowany przez dojrzałe wiśnie i jeżyny. Na języku dobra koncentracja aromatów podkreślona przyjemną kwasowością i taninami. Piłem do wołowych burgerów – bez zarzutu. Dobrze też spisze się przy cięższych sosach z makaronami. Polecam.



Monte da Ravasqueira Reserva 2014 (24,99zł) pojawiło się w dyskoncie na początku grudnia. Sprzedawane w ozdobnej tubie miało być pomysłem na gwiazdkowy prezent. Czy osoby obdarowane tym winem mogły się cieszyć? Polemizowałbym. Tragedii jednak nie ma. Reserva ma ciemnoczerwoną barwę, wchodzącą już w tony brunatno-ceglaste. W nosie z początku uderza intensywny zapach drewna. Po chwili do głosu dochodzi dojrzały owoc, a wiśnie przeplatają się z tytoniem. W ustach kwasowość bez zarzutu (przynajmniej jak na wino z dyskontu), ale stanowczo brakuje koncentracji i można by życzyć sobie lepiej „wtopionych” w wino tanin. Wszystko to kończy tostowy finisz. Za tę cenę chyba lepiej sięgnąć po dwie butelki Tinto 2014 (w promocyjnej cenie).



Ostatni zawodnik - Monte da Ravasqueira LH 2014 (12,99zł), czyli słodkie wino z Portugalii, które nie jest produkowane ani w Porto, ani na Maderze. W tak niskiej cenie można by się spodziewać słodkiego dramatu, na szczęście tak nie jest. Wino ma jasną, słomkową barwę. Zapach niezbyt charakterystyczny, przyjemny, ale prosty i płaski. Jest natomiast zaskakująco świeży – pojawiają się cytrusy okraszone łyżeczką miodu. W ustach dużo słodyczy, która po chwili jest skutecznie balansowana przez cytrynową kwasowość. Proste aromaty kwiatów, nieco owoców. Szału nie ma, ale trudno dopatrzyć się tu wad. Jednym słowem? Bez emocjonalne. Dobre do pieczonych jabłek.


Podsumowując: w Biedronce zdarzają się porządne i tanie wina, ale znalezienie ich wymaga trochę wysiłku i cierpliwości. Dużym pozytywem jest dla mnie fakt, że dzięki kolejnym ofertom dyskontu mogłem poznać spory wycinek oferty danego producenta. Na dodatek aż trzy wina pochodzą z tego samego rocznika, co stanowi jeszcze jeden element godny uwagi. Owadzie, czekam na więcej tak przyjemnych spotkań.



wtorek, 19 kwietnia 2016

Winne Wtorki: im starsze tym lepsze?

Domenico Terzano Barbera d’Asti Superiore La Romilda IV 1998 DOCG


Długo zapowiadany wieczór. Wykwintna kolacja w odświętnej atmosferze. Jej rodzice siedzą w salonie i czekają, aż na stole pojawi się wyśmienite danie ugotowane przez ciebie. Zanim jednak to nastąpi chcesz im zaimponować wyciągając asa z rękawa. Z namaszczeniem otwierasz butelkę wina, którą trzymałeś w swojej małej kolekcji przez lata specjalnie na tę okazję. Charakterystyczny dźwięk wyciąganego korka. O dziwo jeszcze nie rozpadł się pył! Ostrożnie dekantujesz wino, aby oddzielić je od osadu, który przez dwie dekady zebrał się w ciężkiej butelce. Kolejno nalewasz wino do kieliszków z trudem próbując przypomnieć sobie komu właściwie powinieneś podać kieliszek najpierw. Teatralnym gestem rozprowadzasz wino po ściankach swojego kieliszka, a do nozdrzy dochodzi wyraźny zapach… No właśnie, jaki zapach? Trocin? Podgniłego drewna? W sumie nie-do-końca-wiadomo-czego, ale na pewno nie takiego zapachu się spodziewałeś. Nieoczekiwanie atmosfera gęstnieje, zaaferowany zepsutym winem zapominasz o pieczeni dochodzącej w piekarniku i kolacja kończy się w sumie jeszcze zanim na dobre się zaczęła. Tak mógłby wyglądać jeden z koszmarów amatora win.
Aby zły sen nie stał się jawą, unikam odkładania starych win „na specjalne okazje”, bowiem do rzadko których butelek można zastosować utarte powiedzenie, że „im starsze tym lepsze”. Mało tego, nawet jeśli mam pewność co do długowieczności danego wina, ale już zdecydowanie mniej wiem o sposobie, w jaki było przechowywane przez kolejne lata, wolę otworzyć je podczas wieczoru z lekturą, aniżeli ryzykować wpadkę przed JEJ rodzicami.
Chcąc ukazać Czytelnikom winiarskich blogów długowieczność w praktyce, zaproponowałem na dzisiejsze Winne Wtorki otworzenie „win wiekowych”, zostawiając przy tym zupełną dowolność w interpretacji tego terminu. Inaczej bowiem starzeją się wina lekkie, a inaczej ciężkie. Inną żywotnością charakteryzują się wina białe, a jeszcze inną czerwone. Gdy dla jednej osoby wiekowym będzie dwu-trzyletni Muscadet, dla innego uosobieniem dojrzałości w butelce będzie kilkunastoletnie Brunello. Nie wspominając już o Porto liczących sobie dziesiątki albo i setki lat. Tyle słowem wstępu, przejdźmy do zapowiadanej praktyki.
Kilka miesięcy temu znalazłem się w posiadaniu osiemnastoletniej Barbery z Piemontu. Wino z razu schowałem głęboko w moich zbiorach, aby wyciągnąć je przy stosownej okazji. Dopiero po kilku dniach przyszła chwila refleksji i butelka trafiła w nieco bardziej dostępne miejsce. O ile co do długowieczności samego wina nie miałem większych obaw, o tyle sporo pytań pojawiło się w mojej głowie odnośnie tego, gdzie i jak ta butelka była trzymana przez osiemnaście lat. Przy otwieraniu okazało się, że korek w 70% jest już pokruszony, nasiąknięty winem i na pewno nie izolował wina w dostatecznym stopniu od warunków zewnętrznych. Z trudem usunąłem go z szyjki butelki, starając się by drobinki nie wpadły do środka. Był to zaledwie pierwszy niepokojący sygnał. Drugim okazała się być barwa wina. Ciemno brunatna, nie mająca prawie nic wspólnego z czerwienią, a przypominająca raczej żyzną ziemię. Do tego ta ceglana obwódka… No cóż, nie oceniajmy po pozorach. Głęboki wdech i… trociny, mokre drewno (nasiąknięty korek?), trochę nut balsamicznych. Słabo. Zostawiłem wino na ponad dwie godziny, aby odetchnęło i po tak długim czasie w butelce zaznajomiło się ze świeżym powietrzem.
Przy drugim podejściu Romilda okazała się być łaskawsza dla nosa i kubków smakowych. W zapachu zaczęła dominować nuta balsamiczna pomieszana z mocno przesmażonymi powidłami śliwkowymi. Tu i ówdzie przewijały się aromaty ziół i przypraw. Jedynie czego brakowało, to owoc. W ustach natomiast wyczuwalna była wciąż duża dawka żywej kwasowości. Nawet jeśli zabrakło kręgosłupa, który by ją utrzymał, wino sprawiało wrażenie nie do końca zgnuśniałego i starczego. Nie było śladu po owocu, czy nawet konfiturach. Znów natomiast aromaty ziół, nuty balsamiczne i nieco goryczkowych powideł. Taniny jakby „oschłe” w obyciu, ale nie drażniące. Wino zdecydowanie już przeżyło swoje najlepsze lata, ale dało się w nim wyczuć dawną klasę i potęgę. Może gdyby było odpowiednio przechowywane, a korek wciąż cały, dziś prezentowałoby się o wiele lepiej? Moja ocena dla tego wina w takim stanie to słaba czwórka, zaznaczając przy tym, że kilka lat temu mogło zasługiwać na piątkę z dużym plusem…
           
Nazwa: Barbera d’Asti Superiore La Romilda IV 1998 DOCG
Producent: Domenico Terzano
Miejsce zakupu:
Cena:
Rodzaj wina: czerwone, wytrawne
Ocena:



Inni wtorkowicze napisali:

piątek, 15 kwietnia 2016

…zabiorę cię ze sobą//Niccolò Ammaniti

Problemy małego Moroniego


Chłopak z biednej rodziny. Miejscowy play-boy. Ruda i skromna nauczycielka. Arogancki i bezczelny prześladowca. Dziewczyna z dobrego domu. Katapulta. Rower. Brat pasterz. Ojciec alkoholik. Nieporadna matka…
Mógłbym wymieniać tak w nieskończoność. Książka, która ostatnio wpadła mi w ręce, i którą przeczytałem w kilka wieczorów z niesłychaną przyjemnością, zawiera w sobie to wszystko i jeszcze więcej. Elementy na pozór w żaden sposób ze sobą nie powiązane, postaci wydające się pochodzić z zupełnie innych bajek. A mimo to Ammaniti stworzył spójną historię opartą na kilku głównych wątkach, które w ostatecznym rozrachunku okazują się mieć ze sobą o wiele więcej wspólnego niż tylko zakończenie. Rzadko kiedy z zapartym tchem zdarza mi się czytać książkę opowiadającą o dziewięcioletnim chłopcu i jego perypetiach. Może dlatego, że w opowieść wplecione są problemy świata dorosłych. Mało tego, problemów tego typu w …zabiorę cię ze sobą pojawia się całe mnóstwo.
Głównego bohatera, Pietra Moroniego, poznajemy w momencie dla niego tragicznym. Chłopiec dowiaduje się, że nie został dopuszczony do kolejnej klasy, przez co jego marzenia o liceum i być może studiach zostają pogrzebane. Moment ten jednak jest jedynie przyczółkiem do snucia historii, która znajduje się u jego źródła. Nie początek i nie koniec są tu najważniejsze, liczy się to, co pomiędzy nimi.
Trudno pisać o tej książce tak, aby nie pozbawić (przyszłych) czytelników radości ze śledzenia przygód małego Pietra. Na kolejnych stronach poznajemy jego sytuację rodzinną, najbliższą przyjaciółkę, najgorszego wroga, nauczycieli i… No właśnie. W opowieść o, jakby nie było, dzieciach, wplecione są wątki dotyczące dorosłych i ich problemów. Pojawia się małomiasteczkowy żigolo, który podbija serce skromnej nauczycielki; pojawia się patologiczna rodzina, w której najbardziej dorosłym okazuje się najmłodszy; pojawiają się wreszcie piękne domy bogatych ludzi, którym w życiu się poszczęściło. Kolaż historii szczęśliwych i tragicznych (ze zdecydowaną przewagą tych drugich) stworzony przez autora porywa czytelnika bez reszty.
Dominujący w książce gorzko-tragiczny ton nie jest czynnikiem zniechęcającym, rzekłbym że jest wręcz przeciwnie. Początkowo skromna, napisana nieco wulgarnym językiem, historia wydaje się być banalna i nie zasługująca na szczególną uwagę. Sytuacja zmienia się z każdą kolejną przeczytaną stroną. Autor roztacza przed czytelnikiem świat pełen smutnej groteski, a jego interpretację zostawia czytelnikowi…


P. s. Swoją interpretację świata Ammanitiego stworzył również Vasco Rossi.


poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Orzotto con radicchio e pancetta

Północne Włochy z polskim akcentem


Podróż po Bergamo i okolicach powoli dobiega końca. Zaczęliśmy przepisem (crocchette di taleggio), wypadałoby zatem zakończyć kulinarnym akcentem. Nie będzie to przepis charakterystyczny dla opisywanego niedawno przeze mnie miasta, nie stanowi ono lokalnego przysmaku jak np. polenta. Nie zmienia to jednak faktu, że orzotto (nazwane przez Magdę Gessler nieprzyjemną dla ucha nazwą kaszotto) jest czymś charakterystycznym dla szeroko pojętej północy Włoch.
Orzotto w prostej linii wywodzi się od risotto, sufiks –otto odnosi się tu nie do czego innego, jak do sposobu przygotowania potrawy. Wolno gotowane ziarenka czy to ryżu, czy jęczmienia, podlewać należy winem lub bulionem, aby osiągnęły odpowiedni stan. Reszta to kwestia dowolności ograniczonej jedynie wyobraźnią kucharza (przynajmniej jeśli mówimy o przepisach, które w żaden sposób nie są zakorzenione w lokalnej świadomości gastronomicznej).

Składniki dla 2 osób:
·         200g kaszy pęczak
·         75g surowego wędzonego boczku
·         Pół średniej wielkości radicchio
·         1 średnia cebula
·         75ml czerwonego wina wytrawnego
·         1l bulionu
·         100g tartego sera Bursztyn
·         Łyżka masła
·         Sól
·         Pieprz


Postanowiłem nieco zmodyfikować przepis, który ostatnio wpadł mi w ręce. Wprowadziłem element polskości zamieniając lokalny ser dojrzewający naszym rodzimym tartym Bursztynem. Oczywiście jeśli ktoś woli wersję włoską, nie ma przeciwwskazań.
Przygotowanie zaczynamy właściwie tak samo, jak w przypadku każdego risotto. Na patelni podsmażamy drobno pokrojony boczek. Gdy tłuszcz się wytopi dodajemy posiekaną cebulę. Całość przesmażamy chwilę, a następnie podlewamy odrobiną czerwonego wina wytrawnego. Gdy alkohol odparuje wsypujemy na patelnię pęczak. Obsmażamy ziarenka przez kilka minut, a następnie dodajemy pozostałą część wina. Po odparowaniu podlewamy całość bulionem. Czynimy tak do momentu gdy ziarna pęczaku będą miękkie z zewnątrz, ale wciąż nieco twarde w środku.
Kolejnym etapem polega na dodaniu pokrojonego w średniej wielkości kawałki radicchio. Wystarczą 2-3 minuty i całość zdejmujemy z ognia. Dodajemy starty ser, a następnie dokładnie mieszamy. Na sam koniec doprawiamy ewentualnie solą i pieprzem oraz wkładamy łyżkę masła. Dzięki niemu orzotto zyska bardziej kremową konsystencję.
I gotowe! Przepis ten świetnie się sprawdza w towarzystwie podsmażonych z cebulką na maśle boczniaków oraz kieliszkiem czerwonego, niezbyt ciężkiego, wytrawnego wina. 


piątek, 8 kwietnia 2016

W góry czy nad jezioro?

Lecco-Bellagio-Varenna
 
źródło: eccolecco.it

Gdy zjecie już kolejny talerz sycącej polenty, gdy wychylicie następny kieliszek Valcalepio lub Moscato di Scanzo, a mury miejskie Città Alta nie będą już dla Was żadnym wyzwaniem, zapragniecie czegoś innego. Tak się składa, że Bergamo to idealna baza wypadowa zarówno w góry, jak i nad jezioro(a).
            Dosłownie o rzut kamieniem od Bergamo znajduje się Lago d’Iseo, ale to nie ono przyciąga większość turystów. Nazwy Como-Maggiore-Garda powtarzają się niczym mantra w przewodnikach najlepszych wydawnictw. I takim samym echem odbijają się w głowach italofilów. Pomimo, że ostatnie z wymienionych jezior znajduje się o ponad 100km od Bergamo, dojazd do niego jest bardzo prosty. Sama Peschiera del Garda, czyli jedna z najchętniej odwiedzanych miejscowości nad tym jeziorem, znajduje się na głównej trasie łączącej Bergamo z Veroną. Równie łatwo dotrzeć jest nad Lago Maggiore oraz Como. Ja wybrałem się na zwiedzanie miejscowości leżących nad tym drugim.
            Jezioro Como to trzecie pod względem wielkości jezioro Włoch, a w klasyfikacji wyprzedzają je dwa zbiorniki wymienione wyżej. Jest to jednocześnie najgłębsze jezioro na Półwyspie Apenińskim. Trzymając się faktów, powinienem właściwie mówić nie o jeziorze, a „jeziorach”. Como jest bowiem zazwyczaj dzielone na Lago di Como oraz Lago di Lecco, niektórzy silą się na dodawanie tu trzeciej części: Ramo di Colico.

Widok na Lecco.

            Moją podróż zacząłem od miejscowości leżącej nad jeziorem Como i jednocześnie znajdującej się najbliżej Bergamo. Mowa o Lecco, dojedziemy tam pociągiem. Bezpośrednie połączenie kolejowe z Bergamo do Lecco kosztuje 3,60 euro. Pociągi jeżdżą co godzinę, a sama podróż trwa około 40 minut. Bez zbędnej zwłoki przesiadłem się na autobus, który miał mnie zawieźć do Bellagio, miejscowości powszechnie uznawanej za „perłę jeziora Como”. Bilet kosztuje niecałe 3 euro, ale dużo do życzenia pozostawia częstotliwość kursowania wspomnianego autobusu (co 1,5-2h). Trasa biegnie wzdłuż zachodniego brzegu jeziora Lecco, warto mieć aparat fotograficzny na podorędziu, bo widoki są przepiękne (wliczając w to panoramę Lecco).
            Bellagio to niewielka miejscowość znajdująca się w miejscu, w którym Lago di Como łączy się z Lago di Lecco w jedno. Jest to znany wśród Włochów i Francuzów kurort wypoczynkowy. Niestety nie znajdziemy tu wiele atrakcji; urok tego miejsca polega na jego położeniu oraz zabudowie. Dwie równoległe arterie – jedna tuż nad brzegiem jeziora, druga o kilkanaście do kilkudziesięciu metrów wyżej – połączone są ze sobą rzędami długich schodów, do których ciasno przyklejone są kolorowe kamienice. Poza tym wiele drogich hoteli oraz nieustępujących im cenami restauracji. Tu i ówdzie jednak przebijają się znaki przeszłości, jak chociażby XII wieczna Bazylika S. Giacomo, czy niektóre zabudowania wyraźnie różniące się od innych. Zbudowane z szarych kamieni niskie budynki mieszkalne oraz charakterystyczne arkady nad niektórymi rzędami schodów to nieliczne pozostałości budownictwa z XII i XIII wieku typowego dla tego regionu.

Widok na Bellagio.

            Będąc w Bellagio z pewnością trzeba udać się na Punta Spartivento – miejsce, w którym Lago di Lecco i Lago di Como łączą się ze sobą. Znajduje się tu falochron, po którym spacerując można „wyjść” w jezioro, by lepiej zobaczyć obydwie gałęzie jeziora. Właściwie na tym kończą się „atrakcje” Bellagio. Dwie, maksymalnie trzy godziny to czas, jaki zajmie nam spokojne zwiedzanie miejscowości. Nawet wliczając w harmonogram obiad lub kawę, wystarczy nam pół dnia, aby się tu zadomowić i zobaczyć właściwie wszystko.
         Z Bellagio warto udać się promem do Varenny. Jest to połączenie używane standardowo przez mieszkańców miejscowości leżących nad jeziorem. Bilety są tanie, łodzie pływają często i oferują nawet przeprawę dla aut. Nie wiedzieć czemu wpadłem na ten pomysł trochę za późno, mając już w kieszeni bilet powrotny do Lecco i siedząc w autobusie, który właśnie pokonywał kolejne zakręty trasy przebytej wcześniej tego samego ranka.

Widok na jezioro z Punta Spartivento.

            Lecco z kolei to jedna z dwóch najważniejszych miejscowości nad jeziorem. Drugą z nich jest Como, od której to jezioro wzięło swoją nazwę. Przechadzając się po Lecco nie sposób nie zauważyć komu mieszkańcy są wierni i komu po dziś dzień oddają hołd. Znajdujący się w centrum miasta ogromny pomnik Alessandra Manzoniego nie pozostawia złudzeń. Dodać do tego należy znajdującą się kilkadziesiąt do kilkuset metrów dalej willę należącą do rodziny pisarza, gdzie on sam spędził swoje dzieciństwo i młodość. Przechadzając się nad brzegiem jeziora Lecco (to jest wschodniej części jeziora Como) w głowie pojawiają się pierwsze słowa największego dzieła Manzoniego i prawdopodobnie jednego z najważniejszych dzieł w historii Włoch: Quel ramo di Lago di Como…
            I jak tu się dziwić mieszkańcom Lecco? Czyż Manzoni swoimi Promessi Sposi nie położył bazy dla dzisiejszego języka włoskiego? Czyż nie dokonał on rewolucji językowej i nie zabrał głosu w jednym z najważniejszych sporów przed i pozjednoczeniowych Włoch? Takiej postaci należna jest pamięć, tym bardziej jeśli umiejscowił on akcję swojego dzieła między innymi nad jeziorem Como…








wtorek, 5 kwietnia 2016

Winne Wtorki: tempranillo, hiszpański klasyk

Bodegas Mureda Tinto Ecológico 2013


            Kolejne święta za nami. Na stołach (prawdopodobnie) królowały wina białe. Do sałatek, jajek, majonezu i białej kiełbasy rieslingi czy inne białe klasyki z Niemiec, Alzacji a nawet Nowej Zelandii były jak znalazł. A i dla słodkich pozycji z Tokaju znalazło się miejsce przy Wielkanocnym stole. Dobrze zatem się stało, że dla odmiany, tematem dzisiejszych Winny Wtorków hiszpański klasyk – tempranillo w czystej postaci. Szczep ten Polakom niby powszechnie znany, ale wciąż mający wiele do zaoferowania i odkrycia.
            Butelkę do dzisiejszego testu kupiłem w sklepie Vininova korzystając z promocji -20% na wina hiszpańskie. Tinto Ecológico 2013 produkowane przez Bodegas Mureda i bez przeceny było zaskakująco tanie, wzbudziło moje zainteresowanie tym bardziej. No bo czego tu się spodziewać od wina kupionego w sklepie winiarskim w cenie dyskontowej? A na dodatek wina oznaczonego zielonym logo świadczącym o uprawie ekologicznej?
            Bodegas Mureda to winiarski przedstawiciel regionu Castilla-La Mancha i jeden z potentatów na lokalnym rynku. W jego piwnicach, tuż obok posiadłości, której korzenie sięgają XV wieku, znajdują się zbiorniki ze stali nierdzewnej będące w stanie pomieścić bagatela 620 tysięcy (!) litrów wina. Winnice producenta leżą w okolicach miasta Valdepeñas położonego na południu regionu. W portfolio Bodegas Mureda znajdziemy wina białe, różowe i czerwone; wina spokojne i musujące; wina organiczne i te mniej organiczne. Wybór w rzeczy samej duży. Etykieta poddana dzisiejszemu testowi należy do serii Mureda Joven on-trade. Sam producent charakteryzuje tę linię jako wina proste, które łączą w sobie najlepsze tradycje regionu z charakterem win z Nowego Świata, a przy tym łatwo się je pije. No to sprawdźmy ile w tym prawdy.
            Wino w kieliszku miało ciemną, wiśniową barwę. Aromat zdominowany przez czerwone owoce z wyraźną przewagą wiśni. Plus za brak wszędobylskiej hiszpańskiej beczki. W ustach już na wstępie uderzyła zdecydowana, zielona kwasowość. Takie też były taniny, które zrazu pochwyciły mnie w żelaznym uścisku i tak trzymały do samego końca. Owocu zapowiedzianego w zapachu teraz brakowało. Mało owoców, mało wiśni, dużo jedynie agresywnych tanin i kwasowości. Po długim napowietrzaniu całość nieco łagodnieje, ale i tak nie jest dobrze. Jeśli pić, to do mięsiwa, które będzie w stanie ujarzmić taniny i kwas. Ogólne odczucia co do wina mieszane. Zapach przyjemny, cena jak najbardziej, no i wino bio… ale w ustach duże rozczarowanie. Wino w cenie marketowej i do takich powinno być porównywane. Nie powala.


Nazwa: Tinto Ecológico 2013
Producent: Bodegas Mureda
Miejsce zakupu: Vininova
Cena: 21,50zł (kupione na przecenie -20%)
Rodzaj wina: czerwone, wytrawne
Ocena: 




Inni wtorkowicze napisali:

piątek, 1 kwietnia 2016

Che cosa bolle in pentola… – marzec 2016

Comiesięczny przegląd włoskich internetów


Kolejny miesiąc za nami. Z przykrością stwierdzam, że również włoskie media w ostatnich dniach skupiały się na doniesieniach z Belgii (i nie ma czemu się dziwić)… Na początku marca jednak ukazało się kilka artykułów ściśle związanych z Włochami i włoskim stylem życia.
Skoro Italia, do dobry smak. W informowaniu o ciekawych inicjatywach, zwanych dziś modnie „foodowymi”, przoduje ostatnio portal il Sole 24 Ore. W Kalabrii powstał pierwszy „młyn social”. Pomysłodawca Stefano Caccavari skrzyknął najpierw znajomych, a później również innych użytkowników portalu Facebook w celu ratowania ostatniego zabytkowego młyna w regionie. Dzięki zebranym środkom ocalono kamienie mielące pochodzące z 1800 roku, wyprodukowane przez firmę La Ferté (bodajże najlepsze na rynku po dziś dzień). Młyn wznowi pracę w lipcu, po tym jak przejdzie on gruntowną renowację.
Amerykanie z kolei połączyli pożyteczne z… pożytecznym. Na 251 międzynarodowym spotkaniu American Chemical Society został zaprezentowany projekt super-baterii wyprodukowanej na bazie pomidorów. Zawarty w warzywach likopen okazuje się być nie tylko źródłem zdrowej energii dla ludzi. Dzięki niemu jest również możliwe stworzenie baterii o dużym potencjale. Więcej o tym pomyśle możecie przeczytać w artykule na portalu il Sole 24 Ore.
Wracamy na włoskie podwórko. Co ma wspólnego korek z aplikacją na komórkę? Dotychczas niewiele. Dziś jednak odpowiedź na to pytanie brzmi zupełnie inaczej. Włoski producent korków, nota bene światowy lider na tym rynku, opracował inteligentny korek. Dzięki połączeniu z aplikacją na smartfony przekazuje on konsumentowi wszystkie ważne informacje na temat trunku wewnątrz butelki: data oraz miejsce zakorkowania, możliwe połączenia trunku z jedzeniem oraz przepisy na drinki, które na jego bazie można przyrządzić. Czyżby nadchodził renesans korka?
Masz świetny pomysł „foodowy”? Chciałbyś zaprezentować światu włoskie dziedzictwo kulinarne? A może myślisz o ratowaniu świata dzięki bardziej racjonalnej konsumpcji? Cokolwiek chodzi Ci po głowie, a jest to związane z jedzeniem, możesz zyskać pomoc finansową prezentując swój pomysł na platformie „Great! Laboratorio del gusto”. Więcej w artykule na ten temat oraz w poniższym filmie:


Kontynuujemy podróż po kulinarnej Italii. Rodzina Frescobaldich zbudowała swoją pozycję na rynku winiarskim już dawno temu. W genach jej członków jednak płynie iście renesansowa krew i nie mają oni najmniejszego zamiaru spoczywać na laurach. Po tym jak Frescobaldi zaangażowali więźniów z toskańskiej wyspy Gorgona do produkcji wina (bardzo udany projekt, który przyniósł wymierne korzyści zarówno więźniom, jak i toskańskim winiarzom) przyszedł czas na olej. Wybór Frescobaldich padł na florenckie więzienie Sollicciano. Tym razem byli przestępcy będą mogli nauczyć się pracy przy drzewach oliwnych i w samej olejarni.

źródło: vinievino.com

Pizza. Na jej temat powiedziano chyba już wszystko. Jest kojarzona częściej z Włochami niż Inno di Mameli czy Italia Turrita (oficjalne symbole Italii, hymn włoski oraz personifikacja Włoch). Wydawać by się mogło, że temat ten został już „ugryziony” z każdej strony i kolejne artykuły na temat pszennego placka posmarowanego pomidorową passatą jest przereklamowany. A jednak. Pizza wciąż nie znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Włosi chcą to zmienić, możecie ich wesprzeć podpisując się pod petycją, którą znajdziecie tutaj (ja już to zrobiłem!).

źródło: allatorretta.com

Schodzimy z kulinarnej ścieżki. Jakie stereotypy o Włochach znacie (poza tymi, które dotyczą kuchni!)? Giuseppe Culicchia, przy pomocy znajomych na portalu Facebook, zebrał wszystkie aktualne stereotypy (nie tylko te dotyczące mieszkańców Półwyspu Apenińskiego). Autor następnie opracował je, uporządkował alfabetycznie, a całość zatytułował: „Mi sono perso in un luogo comune” („Zgubiłem się w stereotypie”). W skrócie? Cała prawda o dzisiejszym społeczeństwie w nieco ironicznym świetle.
Pierwsza krótka informacja na zakończenie: Wisława Szymborska we Włoszech cieszy się dużym szacunkiem, a potwierdza to najnowsza biografia polskiej noblistki. „Si dà il caso che io sia qui” to komiks, który za pomocą prostych obrazków i genialnych myśli zawartych w dymkach opisuje polską poetkę.
Druga krótka informacja na zakończenie: sto lat dla dziewięćdziesięcioletniego Dario Fo!
Trzecia krótka informacja na zakończenie: Raz jeszcze wspominamy wielkiego Umberto Eco – zachęcam do lektury jego listu do wnuka.

 
źródło: panorama.it