____________________________________________________________________________________________________________________________________________________
¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯

poniedziałek, 28 listopada 2016

Nie boję się//Niccolò Ammaniti

Historia najgorętszego lata stulecia



            Z ręką na sercu przyznaję, że zakładka książki niniejszego bloga była nieco zaniedbana przez ostatnie miesiące. Wiązało się to z brakiem czasu na codzienną lekturę, który z kolei hojnie dedykowałem kolejnym testom w kuchni i przy kieliszku. Dziś jednak robię pierwszy krok, który prowadzić ma do następnych, a te zmierzać będą do poprawy i częstszych relacji na temat przeczytanych książek. Oczywiście nie zmienia się fundamentalny zamysł wspomnianej rubryki: sięgam po dzieła autorów włoskich, książki opowiadające o Włoszech lub wiążące się luźno z szeroko pojętą włoskością.
           O Niccolò Ammanitim pisałem już na łamach Italianizzato przy okazji książki …zabiorę cię ze sobą. Gorzki, pesymistyczny ton poznany przy okazji tamtej pozycji będzie towarzyszył również każdemu, kto zdecyduje się sięgnąć po Nie boję się (tytuł oryginalny Io non ho paura). Autor dość szybko dał się poznać jako pisarz zdecydowanie pesymistyczny, stawiający rzeczywistość w szarym świetle, który stanowczo odrzuca różowe okulary. Jego świat mimo to nie jest czarno biały. Ammaniti raz jeszcze sięga po dziecięce marzenia, aby skonfrontować je z prozą życia dorosłych. Dziewięcioletni Michele, bohater Nie boję się, żyje z dala od miejskiego zgiełku. Jest prawdopodobnie najgorętsze lato stulecia. Kończą się smutne dla Włochów lata ’70. Biegając i bawiąc się z okolicznymi dziećmi po polach złocistej, rosnącej na południu kraju pszenicy, mały Michele nie jest jeszcze świadomy, że niebawem obrazy te będą jedynie ułudą i sennym wspomnieniem.
          Życie w beztrosce kończy się bardzo szybko, bowiem już na pierwszych stronach książki czytelnik wraz z Michele odkrywa tajemnicę kryjącą się w jamie na jednym z okolicznych wzgórz. Od tego momentu świat małego bohatera staje się coraz bardziej mroczny. Bajkowe pejzaże i dni spędzone na zabawie przestają mieć większe znaczenie. Tak dla samej historii, jak i dla dziewięciolatka. Z każdą przeczytaną stroną sprawy zmierzają ku gorszemu. Ammaniti trzyma jednak czytelnika w napięciu, nie pozwalając aby ten chociaż przez chwilę domyślał się, jak może zakończyć się cała historia. A koniec ten jest kwintesencją twórczości Ammanitiego…
Pisarz będący bohaterem dzisiejszego wpisu jest jednym z tych, których albo się kocha, albo nienawidzi. Żadnych półśrodków i żadnych półprawd. Realizm i pesymizm jakie charakteryzują jego twórczość sięgają najlepszych wzorów z historii literatury. Ammaniti doprowadził do perfekcji przedstawianie świata realnego w odcieniach szarości. O tym jak ciekawy jest jego styl może świadczyć chociażby niezbyt udana (w mojej opinii) ekranizacja Nie boję się skądinąd świetnego włoskiego reżysera, Gabriela Salvatoresa. Nawet tak znakomity twórca jak on nie był w stanie przedstawić na ekranie tego, co przekazuje nam Ammaniti w swoich książkach, w tym tej, o której piszę dzisiaj.


wtorek, 22 listopada 2016

Winne Wtorki: biała Australia

Burra Brook Chardonnay 2015


            Jeszcze nie zdążyłem na dobre zapomnieć poprzedniej butelki otwieranej przy okazji Winnych Wtorków, a autorzy Winnych Przygód już zapraszają do kolejnego testu. Na ich polecenie szukamy dziś białych win z Australii. Łatwizna, chciałoby się wykrzyknąć. Nic bardziej mylnego. Wcale nie tak łatwo znaleźć jest coś ciekawego w rozsądnej cenie z Australii w Polsce. Na szczęście mnie się udało i jeszcze nie ochłonąwszy po tegorocznych targach Enoexpo otwieram butelkę australijskiego chardonnay wyprodukowaną specjalnie dla Marks&Spencer.
            Dzisiejszy temat był dla mnie trochę kłopotliwy, ale chyba właśnie z takimi najlepiej jest się mierzyć. Bo jaki jest sens w otwieraniu kolejnej dobrze znanej butelki z Toskanii, jeśli ma się okazję poznać coś nowego, a przy tym spróbować pogodzić się z chardonnay (nie, szczep ten w jakiejkolwiek odsłonie nie należy z pewnością do moich ulubionych…). W moich poszukiwaniach zabrnąłem do brytyjskiego M&S. Kupiłem tam już wiele dobrych butelek w przyzwoitych cenach (zwłaszcza jeśli akurat udało mi się trafić na przeceny). Market ten u nas znany jest przede wszystkim z rynku odzieżowego, ale sprawy mają się zupełnie inaczej na Wyspach. Tam Marks znajduje się wśród czołówki walczącej o kieliszki klientów. Markety spożywcze znajdujące się w sąsiedztwie odzieżowych regałów w Wielkiej Brytanii są potężne (nierzadko znacznie większe niż wspomniane działy odzieżowe) i oferują szeroką gamę wysokiej jakości stosunkowo tanich produktów. Oczywiście nie mówię tu o takich, które dostarczają niesamowitych wrażeń i pokonują konkurentów na każdym polu. Chodziło mi raczej o porządne, nierzadko regionalne, smakołyki, które kosztują niewiele, a naprawdę trudno się na nich przysłowiowo przejechać. Nie inaczej sprawy mają się jeśli spojrzeć na półkę z winami w M&S. W Wielkiej Brytanii regały pełne są butelek z tak klasycznych regionów jak Burgundia, Toskania, Bordeaux, Porto czy Alzacja, ale nie brakuje tam też winiarskich ciekawostek jak chociażby Etna czy Grecja. Są też wina biologiczne i lokalne szczepy. Krócej mówiąc: czego dusza winomana może zapragnąć, a wszystko to właściwie w każdym przedziale cenowym. Nawet po przeliczeniu funtów na złotówki, jak widać na półkach polskich punktów M&S, ceny win nie szybują niebezpiecznie w górę. Już za dwie dyszki można znaleźć ciekawe butelki spokojnie konkurujące z tymi z dyskontów czy innych supermarketów. Powiem więcej: nierzadko są one zdecydowane lepsze i raz jeszcze to zaznaczę, trudno natrafić tu na wino wyraźnie niepijalne. I w całym tym zachwalaniu dochodzę do punktu krytycznego: potwierdzono mi ostatnio u samego źródła, że plotki o stopniowym wycofywaniu się marki Marks&Spencer z Polski są jak najbardziej prawdziwe…
            Osoby takie jak ja będą musiały pogodzić się z zamknięciem jednego z ciekawszych punktów na poznańskiej mapie winiarskiej. Nie o winopijców jednak tylko tu chodzi, bo nawet wtedy, gdy kupowałem chardonnay do dzisiejszego testu, przede mną i za mną stali inni ludzie, którzy przyszli do M&S zrobić zapasy ulubionych produktów (niekoniecznie alkoholowych). Jedyną pozytywną wieścią w związku z odejściem marki z Polski może być chyba tylko ta o wyprzedażach win, które pozostaną jeszcze na półkach. Na pewno możecie liczyć, że na profilu Italianizzato pojawi się stosowna informacja, tymczasem przejdźmy do dzisiejszego wina.
            Jak już wspomniałem chardonnay do moich ulubionych szczepów się nie zalicza. Na świeżo jest on dla mnie trochę nijaki, a wersje beczkowe wydają mi się często źle skrojone, jakby wciśnięto go w niewygodny garnitur z dębowych desek. Burra Brooks z M&S było starzone w dębie zaledwie przez 3-4 miesiące i to właśnie ta informacja zachęciła mnie do sięgnięcia po to wino. W nosie mango i ananas. Po chwili również delikatna woń orzechów i jeszcze delikatniejsza wanilii. W ustach z początku zdecydowana, szczypiąca w język zielona kwasowość. Później równie zdecydowany goryczkowo-migdałowy finisz. A co pomiędzy? No właśnie tu miałem problem. Duża porcja zielonych, świeżych aromatów. Wszystko to jednak okraszone nutami oddębowymi. Jakoś mi ta kompozycja nie przypasowała sama w sobie. W towarzystwie pieczonego jesiotra było już lepiej, ale wciąż dało się wyczuć pewien dysonans pomiędzy zielonym, świeżym winem, a dębowymi klepkami, które zdecydowanie lepiej sprawdziłyby się w czymś nieco bardziej oleistym i rozwiniętym. Może za rok lub dwa całość się ułoży?


Nazwa: Chardonnay 2015
Producent: Burra Brook (dla M&S)
Miejsce zakupu: Marks&Spencer
Cena: 24,99zł (promocja, cena regularna ok. 30zł)
Rodzaj wina: białe, wytrawne
Ocena:





Inni wtorkowicze napisali:

środa, 16 listopada 2016

Oblicza spätburgundera z Anne Krebiehl MW

Czy istnieje przepis na niemieckie pinot noir?


Dzisiejszy świat jest na tyle zróżnicowany, że wszelkie próby szufladkowania muszą skończyć się niepowodzeniem. Ludzie, sytuacje, poglądy, miejsca… czego nie wziąć na warsztat, okazuje się, że osoby pedantyczne mające skłonność do dzielenia, grupowania i porządkowania nie mają łatwego żywota. Jest to z pewnością z jednej strony wartość dodana dzisiejszego świata. Nigdy wcześniej nie było tak dużej różnorodności i, spoglądając na niektóre tendencje, możliwe że nigdy więcej takiej nie będzie. Istnieje jednak druga strona medalu. Świat wysoce heterogeniczny utrudnia odnajdywanie się w nim. Ludzki umysł to niesamowity narząd, ale nawet on ma swoje ograniczenia poznawcze i nawet on gubi się czasami w różnorodności, jaką oferują nasze czasy.
Każdy z nas postrzega rzeczywistość przez pryzmat osobistych doświadczeń. To, co już widzieliśmy, czuliśmy, smakowaliśmy rzutuje na nasze kolejne akty poznawcze. Opisujemy świat za pomocą słów i znaków, które odsyłają nas do jednostek wydających się znajomymi. Już wtedy zamykamy się na pewną część rzeczywistości. Porównujemy, przypisujemy cechy poznane wcześniej, podajemy ich synonimy lub przeciwieństwa. Ograniczamy. Siebie i świat. Nie dlatego, że chcemy, ale dlatego, że nie potrafimy inaczej… Idealnym i pasującym do dzisiejszego wpisu przykładem są notki degustacyjne. Wino o dobrze zbudowanym ciele. Nuty owoców egzotycznych. Zielona kwasowość i delikatne szczypanie w język. Ziarniste taniny. Publikacje dziennikarzy winiarskich i blogerów pełne są tego typu stwierdzeń. Dobrze zbudowane czyli jakie? Umysł autora i każdego z czytelników ma inną wizję dobrze zbudowanego ciała. Owoce egzotyczne to w sumie jakie owoce? Papaja, ananas… a brzoskwinia jeszcze się wlicza? Jakie są ziarniste taniny? Takie jak drobny piasek na białych plażach czy może nieco grubszy żwir? To zaledwie próbka naszych poznawczych ograniczeń. Sprawa wydaje się być o wiele bardziej skomplikowana, gdy porównać opinie dwóch, trzech lub większej liczby autorów (do czego zachęcam po lekturze niniejszego wpisu klikając w odnośniki na końcu). Winiarski przykład dowodzi jednego: nie traktujmy słowa pisanego śmiertelnie poważnie. O wiele bardziej będę się cieszył, gdy moje wypociny dadzą Ci, drogi Czytelniku, jedynie impuls do przemyśleń, aniżeli podyktują moją wizję rzeczywistości.


Chciałoby się rozwinąć powyższe przemyślenia w osobnym artykule, nieuchronnie muszę jednak przejść do sedna. Impulsem do niniejszego wpisu stało się spotkanie z Anne Krebiehl MW. Zorganizowana przez Niemiecki Instytut Wina w poznańskim lokalu SPOT. degustacja niemieckich spätburgunderów dobitnie pokazała, że powinniśmy wystrzegać się szufladkowania. Prowadząca (na marginesie: świetnie przygotowana i bardzo profesjonalna) jednoznacznie dała do zrozumienia, że nie istnieje odpowiedź na pytanie „jak smakuje pinot noir z Niemiec?”. O ile nawet osoby dopiero wkraczające w winiarski świat rozumieją, że należy wystrzegać się ogólnikowych stwierdzeń typu wina włoskie czy francuskie, o tyle wielu znawców tematu wciąż bardzo chętnie ucieka się do grupowania win chociażby według regionów. Potwierdzenie tezy głoszonej przez Anne Krebiehl znaleźliśmy chwilę później w kieliszkach, już mierząc się bezpośrednio z różnymi przedstawicielami niemieckich spätburgunderów.


Piątka win tworząca pierwszy set miała chociaż jedną cechę wspólną: aromatyczna owocność buchająca znad kieliszków (i znów te szufladki…). Wino od Wingut Meyer-Näkel było zaledwie przyczółkiem do dalszego odkrywania potęgi spätburgundera. Owocowo-kwiatowy nos oraz taniny i kwasowość w odpowiedniej ilości napawały optymizmem. Pinot noir od Weingut H.J. Kreuzberg było zdecydowanie bogatsze niż poprzednik. Przydymione truskawki, wiśnie i maliny w nosie. Wyrazista, owocowa kwasowość i przyjemna tanina dominują w ustach. U Thomasa Schätzle przeszkadzał mi natomiast dziwny, ceglasto-cementowy zapach. Ciekawostką na tle pozostałych pięciu win z pierwszego seta okazało się wino od Joachima Flicka. Duża dawka malin, truskawek, czerwonych porzeczek i… landrynek. Zdecydowanie mniej tanin i kwasu niż u pozostałych przedstawicieli gatunku. Tego spätburgundera chyba najlepiej opisuje słowo tarasowy. Piąty egzemplarz: Weingut Braunwell. W bukiecie wyraźny bukiet złożony z dojrzałych czerwonych owoców. Na języku idealny balans. Żywa kwasowość i dobrze zintegrowana, ale wyraźna zarazem tanina. Do tego dobra koncentracja aromatów. I pomyśleć, że wino to ma już (dopiero?) cztery lata!


Drugi set składał się z pięciu win starzonych w beczkach. Pomimo zaawansowanego wieku niektórych z nich (nawet 7 lat), we wszystkich wciąż wyczuwało się werwę i dużą dawkę świeżych aromatów. Czterolatek od Augusta Kesselera był mocno owocowy, ale tuż za tym kryło się delikatne beczkowe tło. Z początku w ustach pieprzne, po chwili nieco łagodniejsze i waniliowe. Już ten egzemplarz pokazał, że kolejne wina będą zdecydowanie cięższe i lepiej zbudowane niż pierwsza piątka. U Weingut Gutzler przeszkadzał mi aromat mokrego drewna, wyczuwalny zarówno w nosie, jak i na języku. Brakowało nieco kwasu i tanin, aby całość utrzymać w ryzach i zadbać o dobry balans. Kolejne wino zaliczyłem do tych ciekawszych podczas całej degustacji: Weingut Heinrich Männle. Bukiet był zdecydowanie mniej świeży niż w przypadku poprzednich win. Pojawił się za to wyraźny aromat dymu. W ustach dominowały podwędzone truskawki i czerwone porzeczki. Wino od Wein und Sektgut Wilhelmshof prezentowało natomiast waniliowo-owocowy kręgosłup, a w ustach dało się wyczuć wyraźną słodycz i odrobinę goryczki na finiszu (może więcej niż odrobinę). Ciekawa pozycja, ale istnieje realna obawa, że zanudzi przy drugim kieliszku. Ostatnie wino w tym secie było chyba najbardziej kontrowersyjnym podczas całej degustacji. Collegium Wirtemberg wystawiło zawodnika wagi ciężkiej. Siedmioletni spätburgunder, w którym dominowała beczka. Dużo aromatów wtórnych jak mokre drewno, tostowa goryczka, ziemistość czy dym tytoniowy. Nawet jeśli towarzyszyła im wciąż wyraźna kwasowość i znaczna ilość owoców, w winie jak dla mnie za bardzo panoszył się dąb…



Ostatnie wino odegrało rolę morału na zakończenie tej niesamowitej historii. Słodki dziesięcioletni spätburgunder od Weingut Anselmann rozpływał się w ustach niczym płynny bursztyn. Mocno skoncentrowane aromaty suszonych lub kandyzowanych owoców dobrze współgrały z charakterystyczną dla szczepu kwasowością (tu wciąż żywiołową) i wyraźną słodyczą. Długi finisz i pozostająca po nim ochota na kolejny łyk. Klasa sama w sobie.

O spotkaniu z Anne Krebiehl MW i degustacji napisali również: Nasz Świat Win, Maciej Sokołowski oraz Kobiety i wino.

sobota, 12 listopada 2016

Spaghetti alla puttanesca

Szybki przepis z Neapolu


Wiele istnieje teorii na temat początków tego dania. Łączy je jeden element wspólny: miejsce pochodzenia, Neapol. Spaghetti alla puttanesca należy dziś do makaronowego kanonu Półwyspu Apenińskiego. Jest to też jedno z najbardziej charakterystycznych dań regionu Kampania. Jego smaku nie da się pomylić, ani porównać z niczym innym. I jak to zwykle w kuchni Bel Paese bywa, pochodzi ono z tradycji kulinarnych niskich warstw społecznych, a jego powstanie wiąże się z praktycznością i dostępnością poszczególnych składników. Makaron z pszenicy durum, która nadaje się idealnie do uprawy na południowych krańcach Włoch; pikantne papryczki, z których przecież całe południe słynie; filety anchois dostępne w Neapolu na każdym rogu; pomidory San Marzano, w których uprawie Kampania przoduje.
Jedna z najczęściej głoszonych dziś teorii mówi o tym, że danie to serwowano w domach publicznych w Neapolu. Kobiety wykonujące najstarszy zawód świata karmiły spaghetti alla puttanesca swoich klientów, aby zatrzymać ich na dłużej w swoich przybytkach i dzięki temu zwiększyć swoje zarobki. Produkty, których potrzebowały do przygotowania makaronu mogły zazwyczaj leżeć w spiżarniach długie tygodnie (a nawet miesiące), były one przy tym łatwo dostępne i bardzo tanie. Inna teoria mówi o tym, że strudzone po całej nocy prostytutki miały w zwyczaju przygotowywać ten makaron o poranku. W kilka chwil przyrządzały gorący posiłek, a po zjedzeniu udawały się na spoczynek. Jeszcze inna teoria mówi o przyjęciu u bogatego mieszkańca Neapolu. W pewnym momencie gospodarz zorientował się, że nie ma już czego wystawić na stół. W towarzystwie głośnych przekleństw biesiadników miotał się on w kuchni wrzucając do garnka co popadnie. Tak mogło powstać spaghetti alla puttanesca, czyli nic innego, jak spaghetti po kurewsku


Składniki dla 4 osób:
·       400g makaronu spaghetti
·       8 sardeli anchois
·       2-3 łyżeczki marynowanych kaparów
·       garść marynowanych czarnych oliwek
·       ząbek czosnku
·       4 pomidory San Marzano
·       gruboziarnista sól morska
·       świeże lub suszone peperoncino
·       natka pietruszki
·       oliwa extra vergine

Jest to kolejne danie z cyklu łatwe, szybkie i przyjemne. Do osolonego wrzątku wrzucamy makaron i gotujemy go al dente. W międzyczasie zdążymy przygotować sos. Na patelni rozgrzewamy niewielką ilość oliwy extra vergine. Podsmażamy na niej czosnek i peperoncino. Uważamy przy tym, aby czosnek nie zaczął brązowieć, nabrałby wtedy nieprzyjemnej goryczki. Kapary, sardele i oliwki odsączamy z zalewy. Te pierwsze i drugie siekamy drobno, te ostatnie co najwyżej na połówki. Dodajemy wszystkie składniki na patelnię i dalej podsmażamy na małym ogniu.
Nacinamy delikatnie skórkę pomidorów i umieszczamy je na kilka chwil we wrzątku. Następnie zdejmujemy z nich skórki, siekamy na średnią kostkę i dodajemy do pozostałych składników. Zwiększamy ogień, aby pomidory jak najszybciej rozpadły się tworząc gęstą pulpę. Na sam koniec doprawiamy ewentualnie solą, pamiętajmy jednak że większość użytych składników jest już bardzo słona i ma wyrazisty smak.
Makaron odsączamy na sitku i dodajemy na patelnię. Całość mieszamy tak, aby wszystkie nitki oblepiły się dokładnie sosem. Siekamy drobno natkę pietruszki i dodajemy również do spaghetti. Wykładamy makaron na talerze doprawiając go jeszcze na samym końcu kilkoma kroplami dobrej oliwy extra vergine. Spaghetti alla puttanesca gotowe!


wtorek, 8 listopada 2016

Winne Wtorki: wino Wysp Szczęśliwych

Hiszpania nieoczywista

            W 1312 roku kupiec i żeglarz pochodzący z Ligurii dopłynął do jednej z wysp położonych u zachodnio-północnych wybrzeży Afryki. Od jego nazwiska wyspę tę nazwano Lanzarote. Już wtedy kapitan Lancelotto Malocello dostrzegł potencjał drzemiący w Wyspach Kanaryjskich. Po niespełna dwóch dekadach pobytu na Wyspach Szczęśliwych musiał jednak skapitulować pod naporem rdzennych (no może nie do końca, ale o tym za chwilę) mieszkańców wysp, Guanczów.


Do rządzenia było wielu

            Zanim Wyspy Kanaryjskie trafiły pod panowanie Króla Hiszpanii, musiało upłynąć wiele lat. Pretendentów do sprawowania tu władzy na przestrzeni wieków pojawiło się wielu. Już w okolicach trzeciego tysiąclecia przed naszą erą dopłynęli tu pierwsi osadnicy z Afryki (co dziwić nie powinno, wszak Kanary leżą u wybrzeży Afryki, nawet jeśli dziś znajdują się pod jurysdykcją państwa europejskiego). Około tysiąc lat później na Wyspy Kanaryjskie dotarł tajemniczy lud Guanczów. Na jego temat wciąż krąży wiele tajemnic, badaczom do dziś nie udało się ustalić jego pochodzenia. Przez kolejne dwa tysiące lat Guanczowie żyli w izolacji, która zapewniała im względny spokój. Dopiero w 1312 na scenę wszedł wspomniany już na wstępie włoski żeglarz. Dotychczasowym mieszkańcom archipelagu po dwudziestu latach walk udało się pokonać Malocello. Ugięli się oni jednak pod kolejnym najeźdźcą. W 1402 roku na Lanzarote dotarł Jean de Béthencourt, odkrywca urodzony w Normandii, służący wówczas Królowi Kastylii. Przybycie Francuza rozpoczęło okres krwawych walk pomiędzy Hiszpanami, a Guanczami, które zakończyły się dopiero u schyłku stulecia. Skutki tych wojen widoczne są na Kanarach do dziś. Do dziś bowiem zachowały się tu jedynie niewielkie ślady obecności Guanczów, po Hiszpanach natomiast… no cóż, Hiszpanie władają wyspami nadal.

źródło: www.wikipedia.org

Wyspy wina, czyli Wyspy Szczęśliwe

            Dziś domeną Wysp Kanaryjskich jest przede wszystkim turystyka oraz uprawa bananów i pomidorów. Nie było tak jednak zawsze. Jeszcze w XVI wieku tutejsza gospodarka opierała się na produkcji cukru, a u schyłku kolejnego stulecia archipelag nazywano… „wyspami wina”. Produkcję wina z pewnością faworyzowało samo położenie wysp. Nierzadko były one ostatnim europejskim portem, w którym uzupełniano zapasy, tuż przed wyruszeniem w podróż przez Ocean Atlantycki ku Amerykom. Jak wiadomo, na statkach nie mogło zabraknąć i wina.
            Nie jest do końca jasne jakie trunki produkowano na Wyspach Kanaryjskich w wiekach XVII i XVIII. Pewne jest jednak to, że tutejszy klimat, a przede wszystkim lokalne terroir już wtedy wywierało znaczny wpływ na jakość i smak wina. Wszystkie wyspy archipelagu są pochodzenia wulkanicznego. Księżycowy krajobraz wydaje się być skrajnie niesprzyjający uprawie czegokolwiek, a mimo to lokalni producenci wina są w stanie przelać do butelek tuf wulkaniczny wyciągając z niego to, co najlepsze. Nie o terroir jednak tylko tu chodzi…

źródło: www.en.losbermejos.com

Tuf wulkaniczny w kieliszku

            Swoją wyjątkowość wina Wysp Kanaryjskich w równej mierze co terroir, zawdzięczają endemicznym szczepom. Jednym z nich jest Listán Negro. Czerwony szczep dający dość proste, owocowe wina, które najlepiej smakują niepotraktowane dębową beczką. Mnie w udziale przypadł Listán Negro od najstarszego i największego producenta na wyspach, Bodegas El Grifo. W kieliszku barwa purpurowa z ciemniejszymi refleksami. W nosie czarna porzeczka i jeżyna, ale nie one tu dominują. Owocowe aromaty mieszają się w kieliszku z zapachem asfaltu i smoły. W ustach wyraźna tanina i kwasowość. Drobne musowanie na języku, z początku wino szorstkie i mało przyjazne. Pierwsze wrażenie za nami, wino pokazuje drugą twarz; po dotlenieniu Listán wydaje się być nieco mniej szorstki w obyciu, nieco lżejszy i bardziej owocowy. Brakuje mu w pewnym momencie ciała, ale wyrazisty, lekko goryczkowy finisz zamyka ładnie całość. Z pewnością nie jest to wino z serii lekkie, łatwe i przyjemne. Wymaga skupienia i cierpliwości, aby odkryć jego wulkaniczne zalety.
            Jedno jest pewne, gdyby Portugalczycy wiedzieli jakie winiarskie terroir kryje się pod nazwą Wyspy Szczęśliwe, nie oddaliby ich Hiszpanom za Azory, Wyspy Zielonego Przylądka i Maderę. I pomyśleć, że całe to bogactwo miało kiedyś okazje stać się własnością Republiki Genui…




Nazwa: Listán Negro
Producent: El Grifo
Miejsce zakupu: w miejscu produkcji
Cena: ok. 8 euro
Rodzaj wina: czerwone, wytrawne
Ocena: 




Inni wtorkowicze napisali:

środa, 2 listopada 2016

Il panorama enologico polacco nel 2016

Le migliori scoperte enologiche polacche degli ultimi mesi


Ci voleva un bel po’ di tempo perché questo articolo si materializzasse. Negli ultimi mesi il panorama enologico polacco è cambiato notevolmente. Più viticoltori, più appassionati dei vini polacchi, più opportunità e… sempre la stessa ostilità da parte di chi governa. Purtroppo gli sforzi dei produttori e le parole, o meglio i portafogli, dei consumatori non sono in grado di convincere i legislatori a migliorare le leggi che regolano la produzione, la vendita e il consumo del vino. Ma per ora basta con le lamentele, in questo articolo sto per presentarvi le mie ultime scoperte enologiche in Polonia.


Cibo polacco e vino polacco, una coppia da ricordarsi!

            Ho sentito più volte da parte degli amici italiani che la cucina polacca è squisita però un po’ pesante per i loro gusti. Ma siamo sicuri? Per chi crede come i miei conoscenti del Bel Paese, propongo di fare un salto a SPOT. di Poznań per assaggiare alcune prelibatezze della cucina polacca affatto pesanti. A giugno il ristorante ha organizzato per la terza volta l’incontro con sidri e vini polacchi. Questa volta è cambiata, però, la forma della degustazione. Accanto ai ventisei migliori bottiglie polacche sono stati presentati cinque piatti che rappresentavano il bello della cucina nostrana. Lo chef, Artur Szwacki, in concomitanza con i due sommelier (Tomasz Kramer e Szymon Maksymowicz) hanno creato la magia attorno alla tavola.

fonte: SPOT.

Uno. Pancetta|Canaderlo|Scalogno. Un pezzo di pancetta arrosta a lungo a bassa temperatura. Bastava un solo gesto con la forchetta perché la carne si sciogliesse. La superficie croccante e il sapore dolce-salato andavano perfettamente d’accordo con lo scalogno soffritto. A questo piatto ci voleva un bicchiere ben scelto. E lo era Czarny Ignac (Ignazio Nero), ovvero uno dei migliori sidri polacchi dell’ultimo anno. Pieno di aromi di miele e mele. La sua acidità “tagliava” la struttura della pancetta e il suo sapore dolciastro perfettamente armonizzava con il gusto di questa.

fonte: SPOT.

Due. Asparagi|Miso|Cioccolato bianco|Pomodori. Siamo nella regione della Grande Polonia, non potevamo farci a meno degli asparagi! Le tradizioni culinarie tedesche hanno per secoli influenzato il panorama gastronomico delle zone ovest della Polonia, non c’è dunque niente di strano, gli abitanti di Poznań amano gli asparagi. Lo chef tuttavia ha riscoperto il loro gusto mettendoli in salamoia e poi rompendo il gusto un po’ acido con il dolce del cioccolato. Il vino giusto per questo piatto? Certo! Il riesling polacco ha spesso delle note tipiche per quelli tedeschi, pieno di agrumi e con acidità elevata.  Il pinot bianco prodotto da Miłosz anche ce l’ha fatta!

fonte: SPOT.

Tre. Salmone|Acetosa|Pastinaca|Mela. Probabilmente per la maggior parte di Voi i due ingredienti all’interno sono completamente sconosciuti. La cucina presentata dallo chef a SPOT. mette le radici nei secoli remoti. Anche se il salmone è presente sulle nostre tavole relativamente da poco, quel giorno l’abbiamo visto circondato dagli ingredienti estremamente polacchi. L’effetto? Basta una parola: miracolo sul piatto. Accompagnato da un bicchiere del Passage 2015 di Equus (chardonnay, solaris, johanniter) il salmone ha fatto vedere il suo lato più bello.

fonte: SPOT.

Quattro. Foie gras|Uva spina|Sambuco nero|Timo. Si suol dire che una coppia perfetta sia il gewürztraminer d’Alsazia con il foie gras. Si suol anche dire che i polacchi non sono delle oche e il suo idioma possiedono. Perché allora non sfidare il classico foie gras con il gewürztraminer polacco? Ideale in quell’occasione sembrava quello di Hiki. Delicato ma allo stesso tempo molto aromatico, di cui le note dolci accompagnavano il piatto con ogni boccone.

fonte: SPOT.

Cinque. Arrosto|Pane di mais|Senape|Lampone|Levistico. Il meglio arriva alla fine. Un pezzo di carne di manzo color rosa, perfettamente cotto ma non stracotto. Sul piatto una composizione di sapori dolci, salati e acidi. Ci si troverà un vino polacco capace di stare al passo con tale ricchezza? Direi di sì. Tra quelli che mi è piaciuto di più nomino solo uno: Red 2014 di Winnica Sama Valley…


…Winnica Sama Valley, ossia abito a pochi passi da un vigneto!

            Quella strada poco frequentata… la conosco a memoria. L’ho percorsa decine di volte in vita mia. Sale rapidamente per poi girare a sinistra d’improvviso. Le nebbie in quel posto sono sempre più dense. Non importa la stagione dell’anno. Il ruscello chiamato Sama crea un microclima insolito. L’umidità qui è notevolmente più alta rispetto agli altri posti nella zona. Le piccole colline all’intorno bloccano i venti e creano una specie di bacino in cui la temperatura è minimamente più alta. Il terreno fertile che finora serviva alla coltivazione del grano, mais e delle verdure. Mai più! È da qui che parte la rivoluzione enologica della Grande Polonia.


            La prima azienda vitivinicola nella regione, Winnica Sama Valley, ha commercializzato la sua prima annata a dicembre 2015. Il proprietario, Tomasz Kudla, aspettava a lungo quel momento. I risultati hanno però superato le aspettative. I suoi vini hanno conquistato i palati dei buongustai della Grande Polonia e oltre. Presto i migliori ristoranti a Poznań hanno contattato Sama Valley per partecipare a questo incredibile successo enologico.
            I bianchi di Sama Valley si caratterizzano per il corpo robusto. La struttura sembra oleosa, si dilegua lentamente nella bocca lasciando gli aromi della frutta tropicale. Il finale ben accentuato, un po’ piccante oppure amarognolo a seconda dell’annata. I rossi, li potete trovare sia nella versione maturata nei botti di rovere che quella intatta da legno. Quei primi sono pieni di frutta rossa fresca e matura, dominano amarene e frutti di bosco. Anche qui parliamo piuttosto dei vini ben concentrati e di corpo ben strutturato. Nella loro versione maturata si sentono inoltre gli aromi di tostatura, espresso forte forte e cioccolato fondente.
            Ma di nuovo sono costretto a dirlo: il meglio arriva alla fine. Gaga è un vino che ha rubato il mio cuore completamente. Leggero, pieno di lamponi, fragole e mirtilli. Vivace, con un’acidità ben disegnata ma che non domina la composizione. Servito a circa 12˚C sembra una soluzione migliore per quella stagione in cui i giorni non sono ancora freddissimi ma le temperature non sono più estive. Viva la Grande Polonia! Viva Sama Valley!



Vino polacco entra nelle case comuni.

            In giro di pochi anni il panorama enologico polacco ha fatto un grande salto. Si produce di più, ma soprattutto si produce di buona qualità che costantemente migliora. A tutto ciò mancava proprio solo un elemento: la promozione adeguata. Adesso tutto comincia a cambiare (anche se lentamente).
            Qualche settimana fa il vino nostrano ha esordito per la prima volta a livello nazionale. Per la prima volta il vino polacco si vendeva in tutta la Polonia a prezzo abbordabile. La collaborazione del gigante tedesco Lidl con un’azienda vitivinicola di Cracovia ha portato le bottiglie polacche sul tavolo del polacco medio. Finora i prodotti enologici della nostra terra costavano troppo per i portafogli della maggior parte della società e, innanzitutto, erano difficili da trovare per chi era in possesso della conoscenza segreta. Con questo passo Winnica Srebrna Góra ha posto la pietra miliare della commercializzazione del vino polacco.

            Infatti, i nostri vini sono ormai ben visibili nei ristoranti e nelle enoteche. E ci sono anche i luoghi in cui il vino polacco non costituisce un altro mezzo per guadagnare i soldi, bensì viene trattato in maniera diversa. Basta nominare già menzionato sopra SPOT. a Poznań. Quest’anno il ristorante insieme all’azienda vitivinicola Winnice Wzgórz Trzebnickich ha rilasciato una serie delle bottiglie del Riesling 2015 numerate. Dentro troverete il vino di ottima qualità che potrebbe competere con quelli tedeschi. Fresco, leggero con acidità elevata. Pieno di sentori di frutta fresca (mele, albicocche, agrumi) con sfondo floreale. Perfetto per gli ultimi giorni con il sole alto…