Czy
istnieje przepis na niemieckie pinot noir?
Dzisiejszy świat jest na tyle zróżnicowany, że wszelkie
próby szufladkowania muszą skończyć się niepowodzeniem. Ludzie, sytuacje,
poglądy, miejsca… czego nie wziąć na warsztat, okazuje się, że osoby
pedantyczne mające skłonność do dzielenia, grupowania i porządkowania nie mają
łatwego żywota. Jest to z pewnością z jednej strony wartość dodana dzisiejszego
świata. Nigdy wcześniej nie było tak dużej różnorodności i, spoglądając na niektóre
tendencje, możliwe że nigdy więcej takiej nie będzie. Istnieje jednak druga
strona medalu. Świat wysoce heterogeniczny utrudnia odnajdywanie się w nim.
Ludzki umysł to niesamowity narząd, ale nawet on ma swoje ograniczenia
poznawcze i nawet on gubi się czasami w różnorodności, jaką oferują nasze
czasy.
Każdy z nas postrzega rzeczywistość przez pryzmat
osobistych doświadczeń. To, co już widzieliśmy, czuliśmy, smakowaliśmy rzutuje
na nasze kolejne akty poznawcze. Opisujemy świat za pomocą słów i znaków, które
odsyłają nas do jednostek wydających się znajomymi. Już wtedy zamykamy się na
pewną część rzeczywistości. Porównujemy, przypisujemy cechy poznane wcześniej,
podajemy ich synonimy lub przeciwieństwa. Ograniczamy. Siebie i świat. Nie dlatego,
że chcemy, ale dlatego, że nie potrafimy inaczej… Idealnym i pasującym do
dzisiejszego wpisu przykładem są notki degustacyjne. Wino o dobrze zbudowanym ciele. Nuty owoców egzotycznych. Zielona
kwasowość i delikatne szczypanie w język. Ziarniste taniny. Publikacje
dziennikarzy winiarskich i blogerów pełne są tego typu stwierdzeń. Dobrze zbudowane czyli jakie? Umysł autora
i każdego z czytelników ma inną wizję dobrze zbudowanego ciała. Owoce egzotyczne to w sumie jakie owoce?
Papaja, ananas… a brzoskwinia jeszcze się wlicza? Jakie są ziarniste taniny? Takie jak drobny piasek
na białych plażach czy może nieco grubszy żwir? To zaledwie próbka naszych
poznawczych ograniczeń. Sprawa wydaje się być o wiele bardziej skomplikowana,
gdy porównać opinie dwóch, trzech lub większej liczby autorów (do czego
zachęcam po lekturze niniejszego wpisu klikając w odnośniki na końcu). Winiarski
przykład dowodzi jednego: nie traktujmy słowa pisanego śmiertelnie poważnie. O
wiele bardziej będę się cieszył, gdy moje wypociny dadzą Ci, drogi Czytelniku,
jedynie impuls do przemyśleń, aniżeli podyktują moją wizję rzeczywistości.
Chciałoby się rozwinąć powyższe przemyślenia w osobnym artykule,
nieuchronnie muszę jednak przejść do sedna. Impulsem do niniejszego wpisu stało
się spotkanie z Anne Krebiehl MW. Zorganizowana przez Niemiecki Instytut Wina w
poznańskim lokalu SPOT. degustacja niemieckich spätburgunderów dobitnie
pokazała, że powinniśmy wystrzegać się szufladkowania. Prowadząca (na
marginesie: świetnie przygotowana i bardzo profesjonalna) jednoznacznie dała do
zrozumienia, że nie istnieje odpowiedź na pytanie „jak smakuje pinot noir z
Niemiec?”. O ile nawet osoby dopiero wkraczające w winiarski świat rozumieją, że
należy wystrzegać się ogólnikowych stwierdzeń typu wina włoskie czy francuskie,
o tyle wielu znawców tematu wciąż bardzo chętnie ucieka się do grupowania win
chociażby według regionów. Potwierdzenie tezy głoszonej przez Anne Krebiehl
znaleźliśmy chwilę później w kieliszkach, już mierząc się bezpośrednio z
różnymi przedstawicielami niemieckich spätburgunderów.
Piątka win tworząca pierwszy set miała chociaż jedną cechę
wspólną: aromatyczna owocność buchająca znad kieliszków (i znów te szufladki…).
Wino od Wingut Meyer-Näkel było
zaledwie przyczółkiem do dalszego odkrywania potęgi spätburgundera.
Owocowo-kwiatowy nos oraz taniny i kwasowość w odpowiedniej ilości napawały
optymizmem. Pinot noir od Weingut H.J.
Kreuzberg było zdecydowanie bogatsze niż poprzednik. Przydymione truskawki,
wiśnie i maliny w nosie. Wyrazista, owocowa kwasowość i przyjemna tanina
dominują w ustach. U Thomasa Schätzle
przeszkadzał mi natomiast dziwny, ceglasto-cementowy zapach. Ciekawostką na tle
pozostałych pięciu win z pierwszego seta okazało się wino od Joachima Flicka. Duża dawka malin,
truskawek, czerwonych porzeczek i… landrynek. Zdecydowanie mniej tanin i kwasu
niż u pozostałych przedstawicieli gatunku. Tego spätburgundera chyba najlepiej opisuje
słowo tarasowy. Piąty egzemplarz: Weingut Braunwell. W bukiecie wyraźny
bukiet złożony z dojrzałych czerwonych owoców. Na języku idealny balans. Żywa
kwasowość i dobrze zintegrowana, ale wyraźna zarazem tanina. Do tego dobra
koncentracja aromatów. I pomyśleć, że wino to ma już (dopiero?) cztery lata!
Drugi set składał się z pięciu win starzonych w beczkach.
Pomimo zaawansowanego wieku niektórych z nich (nawet 7 lat), we wszystkich wciąż
wyczuwało się werwę i dużą dawkę świeżych aromatów. Czterolatek od Augusta Kesselera był mocno owocowy,
ale tuż za tym kryło się delikatne beczkowe tło. Z początku w ustach pieprzne,
po chwili nieco łagodniejsze i waniliowe. Już ten egzemplarz pokazał, że
kolejne wina będą zdecydowanie cięższe i lepiej zbudowane niż pierwsza piątka.
U Weingut Gutzler przeszkadzał mi
aromat mokrego drewna, wyczuwalny zarówno w nosie, jak i na języku. Brakowało
nieco kwasu i tanin, aby całość utrzymać w ryzach i zadbać o dobry balans.
Kolejne wino zaliczyłem do tych ciekawszych podczas całej degustacji: Weingut Heinrich Männle. Bukiet był
zdecydowanie mniej świeży niż w przypadku poprzednich win. Pojawił się za to
wyraźny aromat dymu. W ustach dominowały podwędzone truskawki i czerwone
porzeczki. Wino od Wein und Sektgut
Wilhelmshof prezentowało natomiast waniliowo-owocowy kręgosłup, a w ustach
dało się wyczuć wyraźną słodycz i odrobinę goryczki na finiszu (może więcej niż
odrobinę). Ciekawa pozycja, ale istnieje realna obawa, że zanudzi przy drugim
kieliszku. Ostatnie wino w tym secie było chyba najbardziej kontrowersyjnym
podczas całej degustacji. Collegium
Wirtemberg wystawiło zawodnika wagi ciężkiej. Siedmioletni spätburgunder, w
którym dominowała beczka. Dużo
aromatów wtórnych jak mokre drewno, tostowa goryczka, ziemistość czy dym
tytoniowy. Nawet jeśli towarzyszyła im wciąż wyraźna kwasowość i znaczna ilość
owoców, w winie jak dla mnie za bardzo panoszył się dąb…
Ostatnie wino odegrało rolę morału na zakończenie tej
niesamowitej historii. Słodki dziesięcioletni spätburgunder od Weingut Anselmann rozpływał się w
ustach niczym płynny bursztyn. Mocno skoncentrowane aromaty suszonych lub
kandyzowanych owoców dobrze współgrały z charakterystyczną dla szczepu
kwasowością (tu wciąż żywiołową) i wyraźną słodyczą. Długi finisz i pozostająca
po nim ochota na kolejny łyk. Klasa sama w sobie.
O
spotkaniu z Anne Krebiehl MW i degustacji napisali również: Nasz Świat Win,
Maciej Sokołowski oraz Kobiety i wino.
Mamy zupełnie inne odczucie odnośnie Anselmanna, kompletnie nam to wino nie podeszło. Zresztą nawet te Spatburgundery Trocken, ale gdzie cukier resztkowy był dość znaczny nie trafiały w nasze gusta.
OdpowiedzUsuń"...nie trafiały w nasze gusta". I to jest w winie najpiękniejsze :) Jak dla mnie Anselmann przede wszystkim był interesujący jako winiarska ciekawostka, chociaż trafił też do mnie również pod względem stylu.
Usuń