Sangiovese w najbardziej znanej postaci
źródło: http://cdn2.hellogiggles.com |
„Milczenie Owiec” to film,
który z pewnością można uznać za kultowy. Podobnie z resztą jak wino, o którym
dziś piszę. Czy pamiętasz może, Czytelniku, jakim winem popijał wątrobę swojej
ofiary Hannibal Lecter? Jeśli nie, to pozwól, że Ci przypomnę:
„Zjadłem jego wątrobę z fasolką, popijając zacnym Chianti”.
Hannbial Lecter
Pomijam już fakt, że dobre Chianti
wręcz idealnie pasuje do smażonej z cebulką wątróbki i w tym wypadku
scenarzysta wykazał się znajomością reguł dotyczących połączeń
kulinarno-winiarskich (chyba, że po prostu Chianti w USA gra rolę włoskiego
wina dyżurnego, podobnie jak u nas), bardziej jednak nurtuje mnie inna sprawa.
Gdzie bohater filmu znalazł „zacne Chianti”? W dzisiejszych czasach, gdy na
sklepowe półki trafiają hektolitry czegoś „kjantopodobnego”, zwykły klient ma
zdecydowanie utrudnione zadanie. Właśnie dlatego w poszukiwaniu prawdziwego i
smacznego Chianti warto udać się do specjalistycznych sklepów, gdzie cena
niebeczkowanej wersji czasami zaczyna się już od 30-40zł. No chyba, że masz
Czytelniku możliwość zdobycia wina prosto z regionu jego produkcji, wtedy
odpowiedź nasuwa się sama.
Doszło nawet do tego, że
proste, marketowe czerwone wino wytrawne, na którego etykiecie widnieje dumne
„Chianti”, a smak pozostawia wiele do życzenia, nazywam „szanti”. Jedynie
butelki zawierające pełnowartościowy trunek, który swoim aromatem może
przenosić do słonecznej Toskanii ma prawo do poprawnie wymawianej nazwy –
„kjanti”… W celu zobrazowania moich rozważań poddałem ocenie dwie butelki
omawianego wina. Jedną z nich przywiozłem z Włoch (ok. 10 Euro), drugą natomiast kupiłem w
Centrum Wina w promocyjnej cenie (niespełna 24zł).
Chianti Castellani ma wręcz
wzorcową, krwisto-czerwoną, barwę. Jest też ceglana obwódka przy brzegach
kieliszka. W nosie dojrzała wiśnia, skóra i odrobina cynamonu, zapach jest
intensywny i zachęcający. Niestety w ustach z intensywnością aromatów już nieco
gorzej (co nie znaczy, że jest źle). Jest owoc, jest dosyć wysoka kwasowość,
ale trochę brakuje tanin i… finiszu. Wino w pewnym momencie się urywa i zostaje
nieco kwasu na języku. Suma summarum pije się dobrze, jest w stanie dotrzymać
kroku nawet cięższym daniom, ale czegoś tu jednak brakuje. W cenie promocyjnej
warto, w regularniej to Chianti nie wyróżnia się niczym ponad przeciętną i jest
zaledwie poprawne.
Drugą z butelek poddanych
ocenie otrzymałem od znajomych z Chianciano Terme. Już jedną pozycję od Fontanelle opisywałem jakiś czas temu. Tym razem towarzyszem moich enogastronomicznych
wojaży stało się Chianti Ri. Va. Le. – trzy skróty odnoszą się do
ojców-producentów tego wina: Riccardo, Valerio i Leonardo. Wino to powstało z
kupażu Sangiovese (80%), Canaiolo (10%) oraz Mammola (10%). Co z tego wyszło?
Bardzo dobrze zbalansowane
wino, które jest wręcz stworzone do łączenia z tradycyjną toskańską kuchnią.
Intensywna, ciemno-rubinowa i klarowna barwa trunku zapowiada przyjemne
doznania w kolejnych krokach, a długie i gęsto ścielące się łzy na kieliszku
informują o tym, że nie jest to z pewnością „szanti”. Aromat typowy dla Krwi
Jowisza – dojrzała, głęboka, okrągła wiśnia, która jednak nie jest pozbawiona
kwasowości. Jest też nieco gryzący aromat tytoniu i zapach wiejskiego obejścia.
Na podniebieniu dochodzą do tego nalewkowo-pikantny posmak wiśni oraz niezwykle
długi owocowy finisz. Ri. Va. Le. nie jest winem lekkim, nie jest to też jednak
mocarz. Aksamitna struktura, dobrze zbalansowany zestaw kwasowość-taniny i
niecodzienna kondensacja aromatów – w kilku słowach. Nawet na długo po
przełknięciu wina w ustach czuć intensywny smak wiśni. Bardzo dobry trunek,
który pije się przyjemnie, ale koniecznie z kulinarnym towarzystwem (lasagne alla bolognese, tłuste sery lub chociaż roladki wieprzowe będą idealne).
On z bobem zjadł tę wątrobę.
OdpowiedzUsuń"Fava beans" to bób, a nie fasolka.