____________________________________________________________________________________________________________________________________________________
¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯

czwartek, 15 stycznia 2015

Andaluzja. Capitolo terzo, ultimo

Andaluzja po raz trzeci, mam nadzieję nie ostatni


            Siedząc z kieliszkiem dosyć już dojrzałej, bo ponad dwuletniej wiśnióweczki raz jeszcze otwieram zeszyt z moimi magicznymi zapiskami z Andaluzji. Nieco sentymentalna podróż do Hiszpanii może pomóc w przezwyciężeniu pogody, której lepiej nie porównywać do tej z Półwyspu Iberyjskiego. Wpis ten będzie czymś w rodzaju zbioru win i innych trunków, które nie znalazły miejsca w poprzednich.
            Zaraz po przyjeździe do Marbelli, dosyć ładnego, chociaż dla mnie już zbyt turystycznego kurortu na Costa del Sol, skoczyłem do pobliskiego marketu. Pierwszą butelką, jaka mi się rzuciła w oczy była Sidra El Gaitero. Stało się tak najprawdopodobniej na fali mojej fascynacji cydrami brytyjskimi i nie tylko, o których to już jakiś czas temu się rozpisywałem.


            El Gaitero to po polsku „dudziarz” i taki też widnieje na etykiecie. Jest to chyba najbardziej znany (a z pewnością jeden z takowych) cydrów hiszpańskich. Produkowany naturalnie w Asturii, cydrowym zagłębiu na Półwyspie Iberyjskim. Nagazowany jak trzeba (o czym świadczyła zalana podłoga w hostelu), mający charakterystyczną, żółciutką barwę (skórka cytrynowa bez dwóch zdań). Bukiet cytrusowo-jabłkowy, z naciskiem na to pierwsze. Zdecydowanie różniący się od poznanych przeze mnie cydrów brytyjskich, polskich i innych.
            W ustach charakterystyczne kwaśne jabłko, trochę gumy do żucia i cukru pudru. Dosyć długi finisz, lekko taninowy i kwaskowy. Ogółem zdefiniowałbym dudziarza tak: sok jabłkowy (zaledwie 4%) niestroniący od kwaśności, mocno nagazowany, którego należy spożywać koniecznie do posiłku. Mocna szósteczka ode mnie!



Jedynie produkty z mleka cabra malagueña umknęły mi podczas podróży.

            Po wojażach dłuższych i krótszych, kilku(nastu) butelkach wina i trzech dniach dotarłem do Malagi. Nie byłbym sobą, gdybym nie odwiedził miejsc kultowych. Takim była na przykład Antigua Casa de Guardia, tak była też bodego-restauracja El Pimpi (która jednak zdecydowanie różniła się od tej pierwszej). El Pimpi to wizytówka miasta, którą odwiedziło już kilkadziesiąt (o ile nie kilkaset sław), a w tym między innymi Agatha Ruiz de la Prada i Antonio Banderas. Przyznaję z bólem, że jest to miejsce już w dużej mierze przygotowane pod turystę, a szkoda. Niczemu to jednak nie szkodzi, bo jedzenie i wina mają świetne. Przekonałem się o tym bardzo szybko zamawiając Blanco Verdejo Barón de Rivero.

Przecież mówiłem, że mój wyjazd powiązany jest z nauką i obowiązkami,
a nie przyjemnościami...

            Wino to było nieco podobne do Verdejo z Setenil de las Bodegas. Barwa wyblakłego siana, bukiet bazujący na agreście, rajskim jabłuszku i innych niedojrzałych, zielonych owocach. Smak dosyć delikatny, kwasowość jest utrzymana na wodzy i ujawnia się dopiero na finiszu. Ten z kolei bazuje na gorzkich oliwkach i migdałach. Ogólnie rzecz ujmując wino łatwe w odbiorze, rześkie z zaznaczoną goryczką. Oliwki w solance pasowały doń idealnie. Myślę, że słonowodne ryby byłyby również super w tym zestawieniu.
            Druga próba okazała się być równie udana, w kieliszku znalazło się Vivillo Tinto Barón de Rivero. Winnica ta sama, poziom ten sam, ale charakter i smak zupełnie inny. Od pierwszego momentu nozdrza uderza silna woń leśnej ściółki, orzeszków piniowych i jałowca. Następnie do głosu dochodzą jagody i daleko w tle wanilia. Na języku, poza wspomnianymi aromatami, pojawia się również skóra i taniny, które nadają temu winu charakteru (na finiszu są nieco nieokrzesane i atakują ze zdwojoną siłą). Zdecydowanie jedno z lepszych win wypitych przeze mnie w Andaluzji (jeśli mowa o wytrawnych). Dotlenione staje się bardziej owocowe, a wanilia gra już rolę drugoplanową.

I znów te beczki...

Czas na deser, a w tym wypadku nie mogło to być nic innego, jak Málaga Virgen – towar eksportowy miasta i bodegi El Pimpi. Kolor bardzo ciemnego bordo oraz towarzyszące mu nuty suszonej śliwki, skóry, rodzynek (znak firmowy tego typu wina) i anyżu zapowiadały, że enologicznej uczty ciąg dalszy. Ta Malaga była zdecydowanie słodsza niż próbowane przeze mnie wcześniej. Na języku czuć daktyle i suszone figi, śliwka gdzieś w tle. Finisz dosyć pikantny z zaakcentowanymi taninami.
Po takich przeżyciach aż żal było wracać do Polski. Chętnie zostałbym w Andaluzji jeszcze kilka dni (tygodni) i prowadził dalej moje badania nad słodkim winem z Malagi, obowiązki jednak wzywały. Całe szczęście sklep z winami na strefie wolnocłowej był otwarty już od 6 rano imogłem kupić sobie „coś na pamiątkę”.

            
...a jedna z nich podpisana przez samego Banderasa...


...ta z kolei przez rektora miejscowej uczelni.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz