Szukamy
wina do lokalnych przysmaków
Z pewną dozą niedowierzania i podziwu dla siebie samego z
każdym tygodniem zauważam, jak w mojej kuchni kolejne miejsca dotychczas
obwarowane przez potrawy iście włoskie, zdobywa nasza rodzima kuchnia. Mój
powrót, w pewnym sensie, do kulinarnych korzeni naznaczony jest odkrywaniem na
nowo lokalnych smaków oraz przepisów, które mam w pamięci dzięki temu, co
serwowała mi często na obiad mama. Wówczas zdarzało się, że gardziłem pyrami z
gzikiem lub tradycyjną wielkopolską czerniną, dziś mój stosunek do regionalnych
dań zmienił się o 180 stopni, a enologiczne wyprawy w nieznane traktuję jedynie
jako kolejny bodziec do odkrywania przepisów, z których czerpała moja mama i
babcia.
Nie dziwi więc, że z wielką chęcią przystałem na
propozycję Sławka, autora bloga Enoeno, dotyczącą dzisiejszego tematu Winnych Wtorków. Drodzy Czytelnicy, szukamy dziś win pasujących do dań lub produktów,
które związane są z naszymi okolicami (naszymi, tj. winnych blogerów). Kuchnia
wielkopolska, jak powszechnie wiadomo, pyrami stoi. Nie bez powodu przecież
Poznań znany jest jako stolica Pyrlandii. A czymże są rzeczone pyry? Niczym
innym jak ziemniakami, kartoflami nazywanymi w niektórych miejscach. Plyndze,
czyli placki ziemniaczane, serwowane były w moim rodzinnym domu bardzo często w
piątek w towarzystwie kwaśnej śmietany. To samo tyczy się przywołanych już pyr
z gzikiem (czyli ziemniaków z białym twarożkiem doprawionym
cebulką/szczypiorkiem). Ciągle mam w pamięci smak szagówek, czyli takich
wielkopolskich kopytek (nazwa pochodzi od charakterystycznego krojenia klusek –
„na szagę”, co w gwarze poznańskiej oznacza „na ukos”). Nie zapominajmy o
szarych kluskach, które w moim domu nazywane były „z pokrywki”, bowiem z ciasta
na bazie tartych ziemniaków, ułożonego na metalowej pokrywce, odrywało się
łyżką małe kluseczki o nieregularnym kształcie.
Kuchnia wielkopolska to jednak nie tylko pyry. To również
kaczka, nieco dziczyzny oraz Rogale Marcińskie na deser (przysmak przede
wszystkim kojarzony z Poznaniem). O rogalach pisałem już wcale nie tak dawno,
udało mi się nawet znaleźć przyjemnego rieslinga „zza miedzy”, który na św.
Marcina całkiem dobrze pasował do tradycyjnego poznańskiego Rogala
Marcińskiego. Wróćmy jednak jeszcze na moment do kaczki – tę podaje się
tradycyjnie w towarzystwie słodkiej modrej kapusty oraz pyz. Nie dajcie się
jednak zmylić, my Wielkopolanie nazywamy tak to, co inni znają jako kluski na
parze!
Jak widać, pole do
popisu niemałe. Chwała temu, kto w jednym skromnym wpisie byłby w stanie wziąć
pod uwagę cały ten ogrom kulinarny i objąć go enologicznym spojrzeniem. Aby
ułatwić sobie nieco sprawę, postanowiłem szukać win tylko do dwóch tradycyjnych
elementów kuchni mojego regionu. Wybrałem jeden produkt oraz jedno danie.
Zgodnie z powszechnie obowiązującymi zasadami podawania
potraw (nie, kuchnia regionalna nie jest ani trochę wyjęta spod tego typu
restrykcji), zaczniemy od leberki wielkopolskiej. Jest to rodzaj wędliny
(wątrobianki) wyrabianej z podrobów. Głównym składnikiem tego produktu jest
wątroba wieprzowa. Lekko podwędzona leberka wytwarzana była na terenach
Wielkopolski najczęściej w okolicach Wielkanocy. Nazwa, jak łatwo zauważyć,
pochodzi od niemieckiego słówka leberwurst (dosłownie kiełbasa z wątroby).
Do sedna: do wyżej wspomnianego wielkopolskiego przysmaku
proponuję musiaka z Katalonii, Cava Brut Mont Marcal. Słomkowo-złocista barwa i
jabłkowo-drożdżowy nos. Do tego nuty niedojrzałego, zielonego ananasa. Wino na
języku dość lekkie, rześkie i chrupkie. Zdecydowanie wytrawne. Aromat raczej z
tych średnio intensywnych. Do leberki nie za mocno potraktowanej dymem
wędzarniczym będzie jak znalazł. Bardziej czujnym egzemplarzom może nie
podołać.
Nazwa: Cava
Brut
Producent: Mont
Marcal
Miejsce zakupu:
Cena: wino
otrzymałem w prezencie
Rodzaj wina: białe,
wytrawne, musujące
Ocena:
Po tak smakowitym wstępie czas na danie główne, pieczona kaczka z modrą kapustą i pyzami (w poznańskim tego słowa znaczeniu). Na talerzu
dużo różnych smaków, ale nutą przewodnią jest słodycz (suszone śliwki lub
słodkie jabłka dodane do pieczenia kaczki oraz modra kapusta doprawiona na
słodko-kwaśno z przewagą tego pierwszego). W tym wypadku można pójść za radą Jakuba Małeckiego i sięgnąć po Beaujolais. W moim kieliszku wylądowało jednak
inne francuskie wino. Mój wybór może nieco dziwić, ale wszelkie wątpliwości
zostaną wyjaśnione w dalszej części. Zaryzykowałem kaczkę z Saint-Emilion J.
Lebegue 2013.
Wino miało ciemno krwisty kolor, chociaż był on nieco
rozwodniony. W ustach zdecydowanie dominowały czerwone owoce, gdzieś w tle
pojawiało się nieco alkoholu. Czuć było dominację merlota w kupażu. Ogólnie
rzecz ujmując zapach prosty, wygładzony, ale przyjemny. W ustach niestety słaba
koncentracja aromatów, słaba kwasowość, całość jakby podzielona na pół. Są
owoce, jest odrobina pikanterii na finiszu, ale mimo wszystko mało tego. W
kontekście Saint-Emilion wino słabe, w kontekście promocyjnej ceny (15zł) i
tego, co znalazło się na moim talerzu – wino całkiem pijalne i przyjemne. Nie
ukrywam, pozycje z tej apelacji serwowane do kaczki to wybór dość odważny, ale
w tym wypadku, gdy na tapecie pojawiło się wino złagodzone, zredukowane w
aromatyczności i intensywności, było bardzo w porządku.
Nazwa:
Saint-Emilion 2013
Producent:
J. Lebegue
Miejsce zakupu: Biedronka
Cena: 30zł
15zł
Rodzaj wina: czerwone,
wytrawne
Ocena:
Inni wtorkowicze napisali:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz