Dziennik
z wyprawy po Sandomierskim Szlaku Winiarskim
Od
Płochockich wyjechaliśmy, gdy słońce już kierowało się ku horyzontowi. Ostatnie
promienie ogrzewały nam twarze, ale jak tylko złocisty krąg zniknął za sadami
majaczącymi przed nami, zrobiło się jeszcze chłodniej niż w ciągu dnia. Byliśmy
już blisko miejsca, gdzie planowaliśmy rozbić namioty. To, co na mapie wydawało
się być dość sporym lasem, w rzeczywistości okazało się niewielkim zagajnikiem.
Drzewa były wciąż nagie, na gałęziach nie było nawet zapowiedzi młodych liści w
postaci pączków.
Aby
nie było nas widać z niewielkiej asfaltowej drogi, musieliśmy prowadzić rowery
w głąb zagajnika podmokłą dróżką przez dobre kilkanaście minut. Robiło się
coraz ciemniej i chcąc rozłożyć namioty bez potrzeby korzystania ze światła
latarek, musieliśmy zadowolić się tym, co znaleźliśmy dotychczas.
Przygotowaliśmy teren pod obozowisko wyrzucając spróchniałe konary i wyrywając niewielkie
krzewy. Rozłożenie namiotów zajęło nam dosłownie kilka chwil, Ł. w międzyczasie
przykrył rowery zabezpieczając je przed wilgocią. Na noc zapowiadano
temperaturę poniżej zera, więc czym prędzej zaszyliśmy się w śpiworach nie
zdejmując przy tym grubych spodni i puchowych kurtek. Szybka kolacja
przygotowana nad palnikiem gazowym i kilka łyków aromatycznego półsłodkiego
frizzante (połączenie niezbyt udane biorąc pod uwagę obecność kaszy, sera i
kiełbasy w menażkach, ale z kolei patrząc na okoliczności, najlepsze z
możliwych) ukoiły nas do snu. CZYTAJ DALEJ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz