Pedro
de Ivar Crianza 2010
Mówią, że o gustach się nie dyskutuje. Historia jednak nie
raz już udowodniła, że to właśnie z różnic pomiędzy nimi wyrastają wielkie
konflikty. Czy zatem nie lepiej jest rozwiązywać niesnaski na polu dyplomacji,
aniżeli przy użyciu ciężkich dział? A co jeśli przeniesiemy ten dyskurs na
winiarskie podwórko? Podwórko, na którym gusta i guściki, opinie i tezy mniej
lub bardziej (raczej bardziej) subiektywne odgrywają rolę pierwszoplanową. Czy
zatem lepiej jest milczeć, szukając poprawności, o gustach nie dyskutować? Unikając
konfliktów, wypowiedzi na temat tego co w winie lubię, a czego zdecydowanie
unikam, pomijać? Pytanie to zdaje się być retorycznym.
Do wielkich konfliktów na winiarskiej arenie z pewnością
można zaliczyć spór o beczkę. Amerykańską czy francuską, obojętne. Jak okiem
sięgnąć, od wieków fani wina dzielą się, niczym w polityce, na tych popierających
beczkę i tych optujących za świeżą owocowością. Jest też i trzecia grupa, którą
z powodzeniem można by nazwać wyborcami centrum, centro-beczkowości lub
centro-owocowości (do tej ostatniej zalicza się i niżej podpisany). Są to
jednak ugrupowania balansujące na granicy progu wyborczego. Pojedynek
rozgrzewający emocje i burzący krew w żyłach rozgrywa się pomiędzy najbardziej
zagorzałymi fanami drewnianych sztachet i ich oponentami. Nikt ani nic nie jest
w stanie nieprzekonanych zachęcić. Nikt ani nic nie jest w stanie przekonanych
zniechęcić. Są ci, dla których wino wciśnięte w drewniany, często nieco
ciasnawy, garnitur jest uosobieniem ideału. Są też i ci, dla których wino
wolne, nieskrępowane dębowym uściskiem stanowi wzorzec z Sèvre.
Ustawiając się nieco pośrodku linii
frontu, ryzykując ostrzał to z jednej, to z drugiej strony, optuję za mądrym
użyciem beczki. To znaczy takim, które owocowości nie przykrywa, nie tłamsi,
nie gasi. To znaczy takim, dzięki któremu podkreślona zostaje głębia owocu, uwypuklone
cechy najlepsze, a ukryte te gorsze (nie znaczy to jednak, że opowiadam się za
wlewaniem do dębowych beczek win, w których wady dominują). Z takim to oto
podejściem zbliżyłem się do butelki Crianzy z Navarry, kupażu
Tempranillo/Garnacha/Merlot leżakującego w beczkach z dębu amerykańskiego przez
12 miesięcy.
Barwa ciemna, intensywna,
bordowo-brunatna z jaśniejszymi, ceglanymi refleksami informującymi o dojrzałym
wieku wina. Nos z początku zdominowany przez dębinę przykrywającą całkowicie
owoc. Jest rozmaryn, jest tymianek, jest mokre drewno, a nawet skóra. Owocu
jednak brak. Dopiero w drugim momencie pojawiają się podwędzane śliwki. Sprawa
ma się podobnie na języku. Z początku dębina, później miękkie owoce leśne.
Całość złapana w uścisku tanin, który wydaje się być niczym idealnie opinający
ciało wina gorset. Nie ma trocin, nie ma drzazg. Tanina, w rzeczy samej, jest
przyjemna. Całość zamyka tostowy finisz.
Wrażenia? Nieprzekonani dzięki tej butelce się nie
przekonają. Przekonani z tej butelki się ucieszą. Zwolennicy centrum pozostaną
na tej wygodnej i niebezpiecznej zarazem pozycji. Samo może zmęczyć, do
ciężkiego mięsiwa nieocenione (średnio wysmażona wołowina, karkówka z grilla,
dziczyzna…). Drugiego dnia od otwarcia wino łagodnieje, dębina ustępuje miejsca
owocom.
Nazwa: Pedro
de Ivar Crianza 2010
Producent: Familia
Escudero
Miejsce zakupu: Słoneczna
Winnica
Cena: 39zł
(wino do degustacji otrzymałem od importera)
Rodzaj wina: czerwone,
wytrawne
Ocena:
Ty jako "wyborca centrum" powinieneś się chyba wpisywać w hasło: "niektórym winom beczka daje życie inne tłamsi" O ile widzę sens beczki w winach z Riojy, czy Bordeaux, to ładowanie w beczkę np blaufrankischów aby zrobić z nich wielkie wino trąci aberracją. Gabarinza np, przy całym swoim perfekcyjnym wykonaniu jest jednym z najgorszych win jakie piłam, a myślę, że crianza czy reserva z Navary może dać sporo frajdy.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
jongleur
W pełni się z Tobą zgadzam, może i nie zawarłem tego w tych samych słowach we wpisie, ale w "mądre użycie beczki" wpisuje się również jej obecność tam, gdzie przynosi to dobry efekt, a rezygnowanie z użycia beczki tam, gdzie nie ma to większego sensu.
UsuńTo ja jestem antysystemowy i stoję ponad wszelkimi sporami i mam je gdzieś. Beczka, jej brak, dąb, czysty owoc a czasem piwo! Czytałem jakiś czas temu o winiarzu, który robił dwie wersje win. Jedną, "normalną" na rynek europejski i dodatkowo zdrewniałą na rynek amerykański. Zresztą to nie jest przypadek odosobniony. I wciąż mniej smutny od sadzenia gdzie się da chardonnay/SB/merlot/CS.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Paweł
Cóż, rynek winiarski to jednak nadal rynek. Producent rzadko kiedy może sobie pozwolić na produkowanie tylko i wyłącznie win, które smakują jemu. Wielu dopasowuje część oferty (a niektórzy nawet całą ofertę) pod gusta klientów...
Usuń