Cour
Cheverny 2011 Domaine de la Grange Vielle Vignes
Pamiątki z wakacji mają to do siebie, że zazwyczaj po
krótkim czasie lądują na dnie szuflady lub kartonu, przywalone stertą innych,
„ważniejszych”, przedmiotów. W co lepszym przypadku taki souvenir trafia do
gabloty lub na półeczkę bez szybki, skutecznie zbierając kurz i stając się tym,
na co mieszkańcy Półwyspu Apenińskiego mówią ricettacolo (przedmiot, w którym w sposób mniej lub bardziej zamierzony
coś się gromadzi). Właśnie dlatego już wiele lat temu zaniechałem przywożenia rodzinie
i znajomym z wojaży zbędnych bibelotów. Wisiorków, breloczków, magnesów,
pocztówek, maskotek i całej reszty turystycznej hałastry w mojej walizce nie
ujrzycie. Znajdziecie tam za to pokaźną liczbę produktów spożywczych, zwłaszcza
tych płynnych, z których wspomniani obdarowywani cieszą się o wiele bardziej
niż z kolejnej pamiątki z Chin (zjawisko to zadziwiające, że gdziekolwiek się
wybieramy, do naszej walizki trafiają i tak pamiątki właśnie z Państwa
Środka…).
Nie mam zamiaru ukrywać, że ze spożywczych souvenirów
cieszę się nie mniej od bliskich czy znajomych. Tak więc zgodnie z maksymą, że
najlepszy prezent to ten, który robimy sobie sami, przy kupowaniu pamiątek dla
siebie samego często zapominam o mojej poznańskiej oszczędności wrodzonej… W
ten oto sposób dużą część złotych monet podczas wyjazdów wymieniam na płynne
złoto. Anglia? Cydr i piwo! Włochy? Wino i grappa! Szkocja? Whisky! Francja?
Wino i cydr… Niemcy? Piwo! Wyliczankę tę uciąć można jednym prosty stwierdzeniem:
alkohol towarzyszy ludziom od tysięcy lat, jest jednym z niewielu produktów
obecnych wśród prawie wszystkich społeczeństw na świecie. Przypadek? Nie sądzę…
Właśnie dlatego warto zwracać nań szczególną uwagę podczas wyjazdów i
analizować, czemuż to akurat w danym miejscu piło się od wieków aquae vitae, ale kilkaset kilometrów
dalej już przefermentowany złoty trunek na bazie jęczmienia. A jak głosi myśl
przewodnia empiryzmu, jedyne prawdziwe poznanie dokonuje się za sprawą naszych
zmysłów. Wszystko z umiarem, rzecz jasna.
Podczas zeszłorocznych wakacji w ten sposób analizowałem
wina nad Loarą. Cour Cheverny to apelacja stosunkowo niewielka. Na 50 hektarach
tutejszych nasadzeń niepodzielnie dominuje szczep romorantin. Biały król na
Dworze Cheverny (fr. cour – pl. dwór) daje wina pełne aromatów cytrusów
i kwiatów, równie często pojawiają się wyraźne nuty miodu. Wina wyprodukowane
na jego bazie wykazują dobry potencjał do starzenia, a oparte na romorantin butelki potrafią zaskakiwać
swoim bukietem nawet po kilkunastu latach leżakowania.
Nie inaczej było w przypadku wina, które otworzyłem po
roku od czasu moich wakacji nad Loarą, Cour Cheverny 2011 Domaine de la Grange
Vielle Vignes. Suknia nie zdradzała ani przez moment wieku wina. Złocistą barwę
przełamywały zielonkawe refleksy. Aromaty z początku nieco skryte, dopiero po
chwili ukazały się w pełnej krasie. Wciąż zaskakująco
świeży bukiet, a w nim przede wszystkim miód lipowy, zielone jabłka i
cytrusy. Dociekliwi znaleźliby nawet nuty woskowe i nikłe kamienne tło. W
ustach wino ukazało drżącą niczym nienagannie napięta struna kwasowość, ma się
wrażenie, że mogłoby ono spędzić w butelce kolejne 5 lat czekając na swój moment.
Do tego dużo ciała i oleista struktura. Finisz długi, miodowo-woskowy. Takie
pamiątki to ja lubię... a i kurz osiadający na nich podczas długiego oczekiwania na
odpowiedni moment nie przeszkadza tak bardzo.
Nad Loarą warto unieść czasem głowę znad kieliszka. |
Nazwa: Cour
Cheverny 2011 Vielle Vignes
Producent: Domaine
de la Grange
Miejsce zakupu: u
producenta
Cena: 10
euro
Rodzaj wina: białe,
półwytrawne
Ocena:
Inni wtorkowicze napisali:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz