Na
bazie merlota grzańca uczyńmy
W okresie zimowym bez dwóch zdań
królują wina czerwone. Czas, gdy za oknem temperatura spada poniżej zera, a
służby drogowe nie nadążają z odśnieżaniem (chociaż w tym roku jest zupełnie
inaczej), jest odpowiednim momentem na grzańca. No bo cóż może lepiej rozgrzać,
jeśli nie kubek ciepłego wina z przyprawami i cytrusami? (No dobrze, gorąca
herbata z nalewką też jest ok!)
Aby jednak nie być powierzchownym,
chciałbym wyjaśnić, że grzaniec to nie jedynie wino z dodatkiem przyprawy do
pierników (wbrew obiegowej opinii). Prawdziwy grzaniec, zrobiony zgodnie ze
zdroworozsądkowym myśleniem i przy odrobinie wysiłku, jest pysznym napojem,
który umili zimowy wieczór i sprawi, że atmosfera stanie się jeszcze bardziej
świąteczna. Czego należy się trzymać? Słowo klucz to umiar. Umiar w wyborze
wina (nie szukajmy ani najtańszego sikacza, ani też nie przesadzajmy w drugą
stronę), umiar w dodawaniu cytrusów, przypraw i na sam koniec… umiar w piciu
(ostatni element możemy uznać jako fakultatywny).
Współorganizowanie wigilii dla italianistów oraz wydawanie środków-nie-moich zobowiązywało mnie do obniżania
kosztów jak tylko to możliwe. W poszukiwaniu taniego wina, które byłoby jednak pijalne,
wybrałem się do Lidla i znalazłem tam przepiękne, półtoralitrowe butle merlota
z Veneto. Cena 19,99 zł za sztukę była zadowalająca. Wziąwszy odpowiednią ilość
pojechałem do domu i z nieskrywanym lękiem odkręciłem zakrętkę jednej z
butelek, aby przekonać się, czy nie wyrzuciłem pieniędzy w błoto.
Zaskoczony musiałem przyznać, że za
tak niską cenę wino jest całkiem dobre. Może nie kupiłbym go na obiad u
przyszłych teściów, tym bardziej nie odważyłbym się go otworzyć z ukochaną, a
nawet na samotny wieczór wybrałbym coś innego (no chyba, że przejawiałbym
skłonności do męczennictwa), ale do grzańca nada się idealnie. Tak dla
ścisłości: nada się też na zwyczajną imprezę ze znajomymi, gdzie nie koniecznie
jakość trunku jest najważniejsza, a liczy się przede wszystkim dobre
towarzystwo. Cena, pojemność butelki i smak mówią jedno: dobre winko na
imprezę, bez rozwodzenia się nad tym, czy finisz jest długi, śliwka
przydymiona, a wiśnia dojrzała.
Co by konkretów jednak nie zabrakło:
OKO: zaskakująco
intensywna purpurowa barwa.
NOS: owocowy,
lekko sztuczny: kwaśna śliwka i wiśnia. Nic poza tym.
USTA: w nasmaku
kwaśna wiśnia, szybko znika. Jest też słomiano-pestkowy chemiczny smak, dosyć
wyraźny i w pierwszej chwili drażniący. Jeśli dać winu dużo tlenu to smak ten
zanika. Finiszu nie ma, bez większych uniesień. Tanin jak na lekarstwo i
ujawniają się dopiero po chwili zastanowienia (ich, nie mojego), kwasowość
średnio-niska.
Tak zaopatrzony mogłem przystąpić do
robienia grzańca.
Składniki
na 1l:
·
1 butelka 0,75l
czerwonego wina wytrawnego
·
2-3 pomarańcze
·
Pół cytryny
·
5 gwiazdek anyżu
·
1-2 laski cynamonu
·
5 goździków
·
2 łyżki miodu
lipowego (może być inny, według uznania)
Przepis ten, powiedzmy sobie szczerze, nie jest zbyt
trudny, należy jednak zwrócić uwagę na kilka rzeczy. Po pierwsze grzańca robimy
na małym ogniu, im dłużej tym lepiej, bo przyprawy oddadzą więcej aromatu. Nie
wolno doprowadzić płynu do wrzenia, bo nie chcemy, żeby wino stało się
bezalkoholowe!
Wino wlewamy do emaliowanego garnka (uwaga: garnek odbity
lub stalowy może dać grzańcowi metalowy posmak). Dodajemy do niego pokruszone
tłuczkiem lub w moździerzu przyprawy. Następnie należy wycisnąć sok z cytrusów
i również dodać go do garnka. Na sam koniec dwie łyżki miodu. Gdy wino zacznie
parować zdejmujemy je ze źródła ciepła i możemy podawać, przed tym jednak warto
przelać je przez sitko z drobnymi oczkami, aby oddzielić przyprawy i ewentualne
kawałki owoców. Dobrym pomysłem jest też wlanie grzańca do butelki,
zakorkowanie i odstawienie na kilka dni, a nawet tygodni – smak będzie
zdecydowanie lepszy, bo wszystkie aromaty będą miały czas na ułożenie się i
połączenie ze sobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz