O mediach od kuchni
Nie będę ukrywał, że Umberto Eco do moich ulubionych
pisarzy wcale nie należy. „Imię róży” przeczytałem jeszcze za czasów
licealnych, jako że znajdowało się w kanonie lektur obowiązkowych. Później
długo, długo nic, aż wreszcie podczas studiów odkryłem Eco jako językoznawcę.
No i w tym wypadku czcigodny profesor trafił na podatny grunt, bowiem zajmował
się zagadnieniami, które w dużym stopniu interesują i mnie. Jeśli chodzi o jego
powieści – ni jak nie miałem ochoty do nich zaglądać, aż do czasu…
Aż do czasu, kiedy przeczytałem najpierw zapowiedź, a
później pierwsze recenzje jego najnowszego dzieła. O „Numero zero” (tytuł
oryginału, tytuł polski „Temat na pierwszą stronę”) dziennikarze i krytycy wypowiadali
się w większości przypadków pochlebnie. Często podkreślano, że ta książka jest
czymś zupełnie nowym w dorobku Eco. Pikanterii dodawał fakt, że profesor opisał
czasy nie tak wcale odległe; historie i afery wciąż żywe i pamiętane przez
większość Włochów, które nawet dziś wzbudzają wiele kontrowersji, a które do
dnia dzisiejszego nie zostały wyjaśnione.
Mało tego, Umberto Eco w swoim dziele obnaża całą prawdę
o mediach na przykładzie redakcji gazety, która w zasadzie nie istnieje i która
ma nigdy nie zaistnieć. Pisarz ukazuje zaledwie kilka z mechanizmów rządzących
pracą dziennikarską i organizmem zwanym „gazetą”. Autor nie przebiera przy tym
w środkach, stawia sprawy na ostrzu noża i mówi jak jest: „to nie wiadomości
czynią gazetę, to gazeta czyni wiadomości”. Fikcja? Prawda? A może fikcja
wymieszana z prawdą?
Może gdyby w grę wchodziła jedynie fikcja literacka, to
książka nie odbiła by się tak głośnym echem. Prawdą jednak jest, że Eco całymi
garściami czerpał z historii najnowszej, nie stroniąc od kontrowersyjnych
hipotez i założeń. Do tego dorzucił szczyptę sarkazmu, dużo językoznawstwa i
socjologii. Nie ma potrzeby wyjaśniania, co z tego wyszło, jeśli wszystko
zostało „sklejone” pisarskim talentem profesora. Jedna z pozycji „must”
ostatniego roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz