Zdarzyło
Wam się kiedyś poczuć zbyt pewnie w tej czy innej dziedzinie? Choć podświadomie
czuliście, że znawcą nazwać się nie możecie, to mimo wszystko Wasza
powierzchowność nie dawała za wygraną i stawiała Was w roli mędrca w danym
zagadnieniu? Dopiero, gdy rzeczywistość walnęła Was obuchem w łeb wróciliście
na ziemię i zaczęliście zachowywać się racjonalnie z odpowiednią dozą pokory?
Nawet jeśli uważacie, że powyższe dylematy nigdy Was nie dotyczyły, trudno mi w
to uwierzyć. Sam wielokrotnie padałem ofiarą ludzkiej natury i pomimo, że
chciałem z nią walczyć, chyba nigdy mi się jeszcze nie udało wygrać. Całe
szczęście człowiek na swej drodze spotyka porażki, które są lepszą nauczycielką
życia niż cokolwiek innego.
Jeżdżąc
od kilku lat po wielu winnicach, w Polsce i poza nią, doszedłem do wniosku, że
wśród wielu winiarzy choroba zwana ludzką
naturą jest jakby trochę bardziej widoczna niż u innych ludzi pracujących w polu. Wystarczą dwa czy trzy
winobrania, a rekordzistom nawet jedno, aby móc rzucać na prawo i lewo osądy.
Kto co robi źle, kto co powinien zmienić w winnicy, gdzie i jak ciąć… I tak
dalej, i tak dalej. Nie żebym stawiał się w roli osoby odpowiedniej do tego
typu pouczeń, raczej odnajduję się w osobie młokosa i uczniaka, który będąc u
winiarzy chłonie każde ich słowo i szuka prawdy objawionej (swoją drogą dotąd
nieodnalezionej). Stojąc jednak w obronie winiarskiego światka, na szczęście
nie brakuje również takich producentów, którzy po kilkudziesięciu winobraniach
wciąż z pokorą zerkają na swoje rzędy winnej latorośli i z niecierpliwością
czekają na kolejne wyzwania, aby móc godnie stawić im czoła. CZYTAJ WIĘCEJ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz