Tuż
przed wyjazdem na tegoroczną majówkę wpadł mi w oko artykuł, w którym mówiono,
że Lubuski Szlak Wina i Miodu to taka polska Toskania. Bywając już w wielu
winnicach w Polsce podszedłem do tego stwierdzenia dość sceptycznie. I nie chcę
być przy tym źle zrozumiany, nie mam zamiaru w żaden sposób umniejszać zasług
polskiego enorynku, wręcz przeciwnie! Mimo to nasi producenci wciąż mają lata
świetlne do nadrobienia w wielu aspektach i nawet największe ich wysiłki nie są
w stanie oszukać czasu. Prawdą jest natomiast, że polskie winiarstwo goni kraje
rozwinięte w tej dziedzinie z naprawdę ogromną prędkością, ale…
No
właśnie, jest (lub są) pewne ale.
Niestety, ale polskie winnice to wciąż w większości przedsięwzięcia
hobbystyczne, jeszcze na dorobku, które potrzebują dużego zastrzyku energii,
pieniędzy i sporo lat, aby móc zacząć mówić tu o prawdziwym enobiznesie. I choć
sam zwolennikiem zamieniania wszystkiego w złoto nie jestem, to twardych praw
rynku nie da się oszukać: piniądze to nie
wszystko, ale wszystko bez piniędzy to… Sami wiecie. Kolejną sprawą jest
jakość win. Wielokrotnie na łamach Italianizzato wychwalam krajowe butelki, nie
zmienia to jednak faktu, że wielu wciąż brakuje jeszcze sporo do światowej
czołówki. Nieliczne (czasem trochę bardziej liczne) wyjątki niezmiernie cieszą,
ale pamiętajmy, że to wciąż wyjątki. Pominę tym razem wielokrotnie podnoszoną
już przeze mnie i innych obserwatorów polskiej sceny winiarskiej kwestię ceny
za butelkę. Czasem trzeba zapłacić tak zwaną taksę patriotyczną, choć zdarza się to również w krajach winiarsko
rozwiniętych, gdzie za dopisek prodotto
in Italia, bądź produit en France
cena rośnie niemiłosiernie... Mógłbym tak wyliczać jeszcze długo, ale jak już
się rzekło, nie o to chodzi. Po prostu artykuł przytoczony na wstępie do mnie
nie przemawiał. Miałem jednak to szczęście, że w perspektywie kilku dni osobiście
mogłem sprawdzić prawdziwość tezy Lubuskie=Toskania. CZYTAJ WIĘCEJ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz